Szkola wytynkowana! Czekamy na malarzy!
Żeby z
nadmiernie przedłużających się urlopów wrócili wszyscy nasi pracownicy -
musiało jednak dojść do wojny między nami a kontraktorem. Smutne to bardzo, ale
taka właśnie jest rzeczywistość Nepalu. Jak długo mogliśmy pozwalać wodzić się
za nos? Jak długo mogliśmy pozwalać na wstrzymywanie tynkowania, po to, by
odpowiedzialni za nie pracownicy pomagali w przygotowaniach do wylewki? W
pewnym momencie w Bakrang wszystko stanęło na głowie. Codziennie od kontraktora
słyszeliśmy jedno podstawowe kłamstwo - "Pracownicy przyjadą jutro".
Jak łatwo się jednak domyśleć, pracownicy wcale nie przyjeżdżali. I kontraktor
doskonale o tym wiedział. A my? My po prostu nie tolerujemy kłamstwa.
A wystarczyło
przecież z nami normalnie prozmawiać. Powiedzieć o problemie z pracownikami i
wspólnie jakoś wybrnęlibyśmy z sytuacji. Nawet gdybyśmy nie byli w stanie nic
zmienić, nie czulibyśmy się oszukiwani. Ale kontraktor wybrał złą drogę i
myślał, że będziemy czekać na pracowników w nieskończoność. Przy czym czekanie
to najmniejszy problem. Największy problem to fakt, iż sukcesywne postępy w
budowie były wstrzymane. A więc doszło do potężnej kłótni między nami a
kontrktorem, która z wszystkich wyssała energię do ostatniej kropli. Maciej
zwyczajowo wpadł w swój "nepalski" szał i było go słychać chyba we
wszystkich Bakrangach. Podczas gdy on wydzierał się jak szaleniec, ja za pomocą
rozmowy próbowałam dotrzeć do naszego kontraktora. Ten, początkowo bierny,
postanowił na mnie wylać swoją frustrację (która przelała się na niego z
maciejowych krzyków) i przestał ze mną rozmawiąc po angielsku. Zaczął słowotok
w języku nepalskim, wiedząc doskonale, że nie rozumiem dokładnie, co do mnie
mówi. Wygadywał także coś po nepalsku do naszych przypadkowo spotkanych
sąsiadów i ostatecznie wyszło na to, że to ja chodzę zła i zdenerwowana.
Pomyślałam, że to przecież jakieś szaleństwo. Że tak się nie da funkcjonować i
że do takich sytuacji w ogóle nie powinno dochodzić.
Co w tym
wszystkim najgorsze... ta obrzydliwa kłótnia przyniosła efekt. Po dwóch dniach,
niczym Filip z konopii, w Bakrang pojawili się wszyscy nasi pracownicy.
Dojechali hurtem, wszyscy razem, z czego łatwo można wywnioskować, iż ich urlopy
i pobyt w domach wcale się nie przedłużały, ale od dłuższego czasu pracowali na
innych budowach naszego kontraktora. Bo przecież nie da się uwierzyć w to, iż
kontraktor zadzwonił do każdego pracownika z osobna, grzecznie poprosił, aby
tym razem jednak do Gorkhy przyjechali, oni się potulnie zgodzili i wszyscy
rozsiani po Nepalu na hura, w tym samym momencie pojawili się w Bakrang. Od
dłuższego więc czasu byliśmy zwodzeni kłamstwami, dla których przykrywką był
wyjazd pracowników z okazji święta Holi do domów. Oczywiście zapewne w domach
byli, ale przez dni dziesięć, a nie ponad trzy tygodnie. I jak tu w tym
wszystkim nie stracić równowagi?
Tak czy inaczej
- pracownicy wrócili. I w liczbie 20 osób, w szaleńczym tempie kontynuowali
przygotowania do ostatniej wylewki - zakładali szlunki, robili wiązania i
kratownice z prętów metalowych. My tymczasem udaliśmy się do Gorkhy na dwa dni,
by wraz ze ślusarzem przygotować metalową rynnę, którą chcemy zamontować na
dachu szkoły. A że w Nepalu system odpływowy do wody nie jest powszechny (mimo
ciężkich monsunowych deszczy), to rurę musieliśmy samodzielnie zaprojektować.
Ze ślusarzem spędziliśmy więc cały dzień docinając i wyginając grubą, metalową
blachę. Byliśmy z tej pracy bardzo zadowoleni! W drodze powrotnej do Bakrang
rozpoczęliśmy także malowanie szlaków w kolorach polskiej flagi. Mamy nadzieję,
że dzięki nim każdy chętny bez problemu przejdzie nepalską dżunglę i trafi do
polskiej szkoły w naszej wiosce :)
W międzyczasie
otrzymaliśmy także smutną informację - zmarła mama naszego kontrktora. Choć nie
mieliśmy okazji poznać jej osobiście, było nam z tego powodu naprawdę przykro.
Według tradycji następnego dnia po śmierci odbyła się ceremonia palenia zwłok i
od tego momentu nasz kontraktor zobowiązany jest przez 13 dni przebywać
wyłącznie w swoim domu. Odziany w białe szaty może spędzać czas jedynie w
specjalnie odseparowanym pokoju i nie może nikogo dotykać, gdyż według wierzeń
jest w tym czasie szczególnie podatny na działanie bakterii, a powinien
pozostać w maksymalnej czystości. Wszyscy znajomi odwiedzają go w jego domu i w
ramach darów przekazują ryż, owoce i słodycze. Po upływie 13 dni odbywa się
wielka celebracja i osoba, której zmar ktoś bliski zobowiązania jest do
nakarmienia wszystkich nadchodzących gości.
Z naszej
perspektywy 13 dniowa kwarantanna oznaczała, iż kontraktor nie będzie pojawiał
się na budowie, a co więcej, nie będzie obecny na ostatniej wylewce. My za to
będziemy musieli wszystkich pracowników kontrolować samodzielnie. Dobrze, że
mamy już za sobą kilka wylewek i dobre doświadczenie w tej kwestii. Co
oczywiście nie zmienia faktu, że ostatnia wylewka okazała się nieco szalona i
najbardziej stresująca ze wszystkich.
Po powrocie z
Gorkha Prakash, pozostający w kontakcie z kontraktorem, ku naszemu zaskoczeniu
poinformował nas, że "jutro będziemy wylewać strop". Jutro? Jak to
jutro, skoro elektryka nie jest gotowa? Nasz nowy elektryk ma nas niekiedy
głęboko w nosie i nie przyjeżdża do Bakrang na czas. Zaznaczyliśmy więc
zawczasu, że bez gotowej elektryki na wylewkę nie pozwolimy. Nasz elektyk
tymczasem oznajmił, iż jest w Kathmandu i pojawić się nie może, ale przyśle
swoich pracowników "na już". I faktycznie tak zrobił, ale co z tego,
skoro pracownicy nie mieli pojęcia, jak poradzić sobie z przeciąganiem rurek
tak, aby wszędzie doprowadzić prąd?
Na tym
oczywiście jeszcze nie koniec! Gdy weszliśmy na dach z wrażenia o mało z niego
nie spadliśmy. Nasi pracownicy ukończyli przygotowywanie wiązań i gdy
spuszczali je do szalunków - nie bardzo wiedzieli, co zrobić z rurkami
elektrycznymi przechodzącymi z jednego budynku do drugiego. Po prostu im
zawadzały. Wpadli więc na genialny pomysł, iż wygną je w drugą stronę, aby
sprawnie się ich pozbyć. I co się stało? Przełamali nasze rurki! I to nie
jedną, nie dwie, ale sztuk sześć. W taki sposób, że nie bylibyśmy w stanie
przepuścić przez nie nawet najmniejszego kabla! A gdyby i tego było mało, nie
postanowili nas nawet poinformować o tak ważnym fakcie. Bo i po co? Przecież to
nie ich problem, jeśli elektryka nie zadziała. I ja się pytam, czy to nie jest
szaleństwo? Gdybyśmy tego jakimś cudem nie zauważyli i zalali strop, to jeden
budynek zostałby bez światła. I kto by za to poniósł konsekwencje?
Zmarnowaliśmy
więc cztery godziny naprawiając błąd naszych pracowników. Na szczęście jakoś
udało nam się to zrobić i wierzymy, że system zadziała. A potem? Potem
odprawiliśmy z kwitkiem pracowników elektryka, ponieważ nie mieli pojęcia na
temat pracy i nie zrobili zupełnie nic. I oficjalnie wstrzymaliśmy wylewkę. Nie
będziemy wylewać stropu dopóki elektryk osobiście nie przyjedzie do Bakrang i
nie poprowadzi pracy. Jedynym pocieszeniem tego dnia był fakt, iż udało nam się
zamocować na dachu metalowy właz, który zostanie zalany w stropie
Elektryk
następnego dnia (09.04) o dziwo się pojawił i to z samego rana. Pracował do
późnego popołudnia i na ten czas ukończył swoją pracę. Na szczęście, jak już
przyjeżdża do Bakrang, to wszystko idzie mu całkiem sprawnie.
Jeszcze tego
samego dnia w Bakrang miała pojawić się betoniarka, ponieważ kolejnego dnia z
rana chcieliśmy rozpocząć wylewkę. Betoniarka jednak nie dojechała. Tuż przed
Bakrang zepsuło się koło i maszyna utknęła na noc.
W poniedziałek
(10.04), kiedy wszyscy byli już gotowi do wylewki, betoniarka wciąż nie
dojeżdżała. Trwało wielkie naprawianie. Godzinę, dwie, trzy, cztery. W końcu po
godzinie 12 maszyna wjechała do Bakrang, a tuż za nią wjechał syn kontraktora,
który miał czuwać nad wylewką. I mimo, iż wybiła godzina trzynasta, uparcie
chciał rozpocząć wylewanie stropu. Oczywiście na to nie pozwoliliśmy i
wstrzymaliśmy całą pracę. Na ukończenie wylewki potrzebujemy minimum 10 godzin,
a nie możemy przecież dopuścić do tego, aby połowa stropu była wylewana w
całkowitych ciemnościach. Dalczego Nepalczycy nie myślą o przyszłości, ryzyku i
konsekwencjach? Nie wiem. Idea była taka: rozpocznijmy pracę, a problemami
będziemy martwić się wtedy, kiedy się pojawią. Ale nie z nami takie działania.
Wylewka znów została przełożona o kolejny dzień.
I o dziwo we
wtorek z rana naprawdę rozpoczęliśmy pracę. Ale wciąż nie było łatwo. Niestety
nasz kontraktor nawiązał współpracę z nowym właścicielem betoniarki, który do
Bakrang dostarczył nam po prostu starego grata. I nie dość, że uprzednio
zepsuło się koło, to jeszcze maszyna miksowała zaprawę tak wolno, że nasi
pracownicy po prostu się nudzili. Co za okres! Nieustannie prześladowały nas
jakieś problemy.
Pracę
tradycyjnie zaczęliśmy od wylewania wiązań i filarów i nie doszliśmy nawet do
połowy, kiedy betoniarka przestała działać... tym razem strzelił łańcuch! I
rozpoczęło się godzinne naprawianie łańcucha, a czas uciekał, a wylane wiązania
i filary schły na upalnym słońcu! I nawet nie chcę już pamiętać o nerwach i
stresie, które wtedy nam towarzyszyły. I o kolejnej kłótni, tym razem z synem
kontraktora, też już nie chcę pamiętać.
Byliśmy już
bliscy ściągnięcia kolejnej betoniarki do Bakrang, ale pracownikom jakimś cudem
udało się naprawić tego starego grata, który w Bakrang już stał i ledwo dyszał.
I znów
ruszyliśmy do pracy, a po naprawie łańcucha betoniarka nawet nieco
przyśpieszyła i pracownicy wreszcie otrzymywali zaprawę na czas. Było jednak
dobrze tylko do momentu, kiedy maszyna ponownie się zepsuła. Dla odmiany tym
razem zablokowała się lina i nie mogliśmy dostarczać zaprawy na dach. I tak
uciekła kolejna godzina poświęcona na naprawę. Jak to dobrze, że dzień
wcześniej wstrzymaliśmy wylewkę! Maszyna tak samo by się psuła i pracowalibyśmy
chyba do białego rana.
Po tych
wszystkich perypetiach ostatecznie udało nam się wylać strop. Pracowaliśmy 12
godzin, skończyliśmy po zmierzchu, ale jednak z sukcesem się udało. I właśnie w
taki sposób zamknęliśmy cały budynek! To była ostatnia wylewka! Pięć miesięcy
temu wykopywaliśmy potężne fundamenty w ziemi, a dzisiaj stoi w tym miejscu
potężna budowla :)
W tym miejscu
zgodnie z tradycją kilka słów o finansach. Całościowe wykonanie piętra szkoły
(w stanie surowym, otwartym) kosztowało nas 100,791,8zł. Pragnę
zeznaczyć, iż wszystkie wymienione przeze mnie kwoty wyliczane są na podstawie
aktualnego kursu dolara i rupii nepalskiej. Są to kwoty szacunkowe, gdyż część
elementów budowy zawiera się w dwóch poziomach (mowa przede wszystkim o prętach
metalowych i kosztach ładowania i rozładowywania towarów). W kwocie tej zawarło
się:
1. Łupień - 21
traktorów (57,75m3) za łączną kwotę 4,605.6zł
2. Opłaty za
przejazd traktorów z łupniem przez drogę państwową - 160zł
3. Piasek - 23
traktory (69m3) za łączną kwotę 4,468.4zł
4. Cegły - 12
traktorów (24000 cegieł) za łączną kwotę 13,790.4zł
5. Cement - 660
worków (33 tony) za łączną kwotę 21,652zł
6. Pręty
metalowe
a)Fi20 - 490
metrów (1217,45kg) za łączną kwotę 3,348.4zł
b)Fi16 - 1,429km
(2273,4kg) za łączną kwotę 6,144.4zł
c)Fi8 - 17,741km
(7096,6kg) za łączną kwotę 19,562.8zł
7. Cienki drut
do wiązania prętów - 125,9kg za łączną kwotę 466,9zł
8. Transport
wszystkich materiałów do Bakrang - 60 traktorów za łączną kwotę 9,142.8zł
9. Wynagrodzenie
dla wykonawcy - łączna kwota 15,238zł
10. Premie dla
pracowników - łączna kwota 640,76zł
11. Wyżywienie
pracowników podczas wylewania stropu - łączna kwota 609,52zł
12. Reszta
wydatków (takich jak miary, obcęgi, wiertarka, wiertła, gwoździe, plandeka
przeciwdeszczowa na traktor, śruby, metalowy właz na dach, poziomice, opłaty za
elektryczność itp.) - łączna kwota 961,8zł.
Po wylewce nasi
pracownicy ruszyli do tynkowania. Przy tak dużej ekipie praca toczyla sie naprawdę
zaskakująco szybko. Po kilku dniach
cztery klasy były już całkowicie wytynkowane wewnątrz i na zewnątrz, a kilku
pracowników rozpoczęło nawet tynkowanie lewego boku szkoły. Do tego na
jednym z budynków postawiliśmy murek do tarasu.
Nasi pracownicy
tynkują naprawdę nieźle, bardzo się starają i jesteśmy im za to wdzięczni. Ale
i tak wszędzie widać nierówności. Bo elektryk nie dojechał na czas i musiał coś
poprawiać, bo pracownicy zostawiali dla niego puste przestrzenie i tynkowali na
dwa razy, bo czasem nie wyrabiali się przed zachodem słońca i coś robili po
ciemku albo dokańczali następnego dnia. I tak bardzo, jak walczymy o to, by
elektryk przyjeżdżał na czas i by pracownicy tynkowali każdą ścianę całościowo
na raz, tak też nie możemy nic więcej zdziałać. Nie potrafimy śledzić ruchów
wszystkich 15 pracowników, szczególnie teraz, kiedy na budowie nie ma
kontraktora, a my pracujemy nieustannie przy malowaniu ławek. Głową muru po
prostu nie przebijemy.
I oczywiście
mamy zastrzeżenia co do tynkowania, bo zdajemy sobie sprawę, że po malowaniu
będzie widać każdą nierówność, a nawet najlepsza farba niczego nie ukryje (nie
mówiąc już o tym, że ostatnio dość świeży tynk w trzech miejscach spadł z
sufitu i pracownicy następnego dnia musieli go dolepiać - to tak odnośnie
nieustannie pojawiających się problemów).
Początkowo wymyśleliśmy
więc, iż na tynku położymy wykończeniową warstwę gipsu. Przynajmniej wewnątrz
klas - bo wizualność w naszej kulturze zachodu ma jednak bardzo duże znaczenie,
a nasze dążenie do perfekcyjności nie pozwala nam na zostawianie tego typu
niedociągnięć. Ale przez te wszystkie opóźnienia podczas całej budowy brakuje
nam już czasu na położenie gipsu. Do końca maja szkołę trzeba bowiem całkowicie
wykończyć! Co więcej - Nepalczycy tych nierówności i poprawek w ogóle nie
zauważają. Ich poczucie estetyki jest zasadniczo odmienne od naszego. Ani w
prywatnych domach, ani w szkołach ludzie nie decydują się na gipsowanie. Bo to
przecież do niczego niepotrzebny, kosztowny wymysł. Wszędzie są więc kiepskie,
pomalowane tynki, które z naszego punktu widzenia wyglądają po prostu
nieładnie. Przeprowadzaliśmy nawet eksperymenty wśród naszych mieszkańców -
pytaliśmy, czy widzą błędy bądź nieładne elementy w wytynkowanych ścianach
(jedną ścianę nawet próbnie wymalowałam na biało). Wszyscy rozglądają się na
prawo i na lewo, zawzięcie szukają, ale nie widzą tego, co widzimy my (przy
czym zasadniczo nie ma się czemu dziwić, w kulturze Nepalu na dzień dzisiejszy
liczy się przede wszystkim wytrzymałość i użyteczność, a nie piękno - tutaj
wciąż jeszcze dąży się zawzięcie do zaspokajania potrzeb pierwotnych, takich
jak dach nad głową i jedzenie, a nie potrzeb wyższych, jak estetyka).
A szkołę
budujemy przecież nie dla siebie, ale dla Nepalczyków. I nie my będziemy się w
niej uczyć, ale nepalskie dzieci. I nepalskiego standardu estetyki niestety nie
przeskoczymy. Gips położylibyśmy tylko i wyłącznie dla siebie, bo nikt tutaj
nie zauważa różnicy. A szkoła po miesiącu użytkowania i tak będzie cała brudna,
bo takie są tutaj warunki. Dlatego zapadła decyzja - gipsu nie będzie. Według
nepalskiego standardu po tynkowaniu wymalujemy szkołę. I jestem pewna, że i tak
będzie pięknie! A przede wszystkim silnie i solidnie! Bo wszyscy nieustannie
twierdzą, że dajemy Nepalowi najsilniejszy budynek tego pokroju, jaki widzieli
:)
Po dwóch
tygodniach pracy nasi pracownicy ukończyli tynkowanie szkoły niemalże wszędzie
z wyjątkiem dwóch klas, nad którymi wylewaliśmy ostatni strop. Budynek wygląda
naprawdę coraz lepiej! Oczywiście pracownikom zdarzają się niekiedy drobne
wpadki. Tak jak wtedy, gdy jeden z boków szkoły (w zasadzie ten najważniejszy,
ukazujący się zaraz po wejściu na plac) wytynkowali z widocznym wgłębieniem u
dołu ściany. Oczywiście nikt by tego w Nepalu nie zauważył i byłam raczej zdania,
by nic na tej ścianie nie poprawiać, ale Maciej uparł się, że pracownicy mają
coś z tym zrobić. Oni zatem zamiast w całości poprawić ścinę, dolepili nowy
tynk we wgłębieniu. No i łatwo się domyśleć, że nie wygląda to pięknie. A
mówiłam, żeby nic nie ruszać? Teraz mogą nas uratować już tylko malarze :) Nasz
kontraktor, który po 13 dniach odosobnienia znów wrócił do Bakrang uspokoił nas
jednak, iż malarze za pomocą maszyny wyszlifują wszystkie wybrzuszenia. Oby!
My za to, po
pótorej miesiąca niemal codziennej pracy, ukończyliśmy czyszczenie i malowanie
72 ławek ze szkoły. Mamy wrażenie, że
trwało to wieczność, ale się udało. Teraz czekamy na dostawę sklejki, z której
nasz mistrz drewna przygotuje blaty i siedziska. Obecnie zajmujemy się
malowaniem 35 nowych ławek, które dojechały już na budowę. W Bakrang trwa
bardzo pracowity okres. Na placu boju jesteśmy codziennie od 6:00 do 19:00.
Potem już tylko kąpiel, sen i tak dni uciekają jak szalone!
W środę (26.04)
na budowie rozpoczęliśmy nowy etap prac. Pracownicy przez cały dzień zrzucali
szalunki po wylewce z ostatnich dwóch klas i wystartowali z przygotowywaniem
posadzki! Ale nie byłby to Nepal, gdyby wszystko przebiegało łatwo i bez
problemów. Nasz kontraktor znów przestał przyjeżdżać do Bakrang i nie kontrolował
pracowników. W ciągu 1,5 miesiąca był na budowie zaledwie cztery razy.
Oczywiście my jesteśmy na miejscu i wykonujemy jego pracę, ale to on jest
szefem i pracownicy nie zawsze słuchają się nas we wszystkich kwestiach. A że
dodatkowo przeważnie nie odbiera telefonów - niewiele możemy od niego
wyegzekwować. I każdy mieszkaniec wioski jakoś go tłumaczy, bo w Nepalu
zwyczajowo wszyscy wspierają najpierw siebie wzajemne, a dopiero na końcu nas.
Jednym słowem na koniec budowy (czyli w najbardziej burzliwym i stresującym
momencie) nasz kontraktor potocznie mówiąc 'leci sobie w kulki'. Jesteśmy źli!
Nasza złość
osiągnęła maksymalny pułap, kiedy to pracownicy w dwóch salach na parterze źle
wylali posadzki. Miał być widoczny spad na zewnętrzną stronę budynku, po to,
aby woda swobodnie, samoczynnie z niego wypływała. Spad został przygotowany,
ale bez uwzględnienia tarasu, w związku z czym w drzwiach zbierały się kałuże
wody. Nie mogliśmy przecież do tego dopuścić, gdyż podczas monsunu woda
cofałaby się do klas. A nasz kontraktor wciąż nie przyjeżdżał i wciąż nie
odbierał tlefonów. Statek płynął do przodu, bo każdy znał swoje zadania, tylko
jakość obranego kursu była nie do przyjęcia, bo na statku brakowało kapitana.
Ostentacyjnie wstrzymaliśmy więc budowę. Powiedzieliśmy, że dopóki kontraktor
nie pojawi się w Bakrang - nikt nie będzie pracować. I udało się ściągnąć
kontraktora. Oczywiście doszło do potężnej kłótni, krzyków i wrzasków.
Kontraktor zaczął nas straszyć, a my powiedzieliśmy, że jeśli nikt nie chce nas
słuchać, to pakujemy się i zostawiamy budynek w takim stanie, w jakim stoi. Bez
wytynkowania ostatnich sal, bez okien, bez malowania. Niech mieszkańcy poproszą
swój rzad o jego dokończenie.
Ale wszyscy
doskonale wiedzą, że pieniędzy znikąd nie dostaną, w związku z czym Prakash
zaczął nas uspokajać i przekonywać, że budynku zostawić nie możemy. I jakoś
ostatecznie doszliśmy do porozumienia z kontraktorem, bo przecież wszystkim nam
zależy na skończeniu budowy. Kontraktor obiecał naprawić posadzkę na tarasie i
przyjechać następnego dnia do Bakrang z gipsem, którym pracownicy naprawią
wszystkie uszczerbienia w tynkach. A uwierzcie mi, jest ich naprawdę sporo. Bo
to któremuś pracownikowi spadł bambus, a to któryś pracownik zahaczył o tynk
sklejką, a to któryś z nich wrzucał cegłę na piętro i oczywiście wycelował nią
prosto w wytynkowany mur. Niewiarygodne.
Co najciekawsze
- mimo obietnicy kontraktor następnego dnia oczywiście do Bakrang nie dojechał
i nawet nie zadzwonił, by nas o tym poinformować. Ale kto by się w zasadzie
spodziewał, że będzie inaczej?
Często w Nepalu
czujemy się lekceważeni i oszukiwani. Każdy mówi nam "ja to zrobię, nie ma
problemu", "ja to załatwię, nie ma problemu", "jutro
zadzwonię, nie ma problemu", "przygotuję zamówienie, nie ma
problemu", po czym następnego dnia nikt nie pamęta na co się zobowiązał. I
wszyscy myślą, że my też w tej sytuacji powiemy "nie ma problemu". A
gdy tłumaczymy jak poważny jest to dla nas problem - wszyscy po prostu się
śmieją. Wtedy czujemy, że ktoś nas po prostu uważa za głupich i że nas
lekceważy.
I tak jest
dosłownie ze wszytkim. Kontraktor nie odbiera telefonów, elektrykowi nie chce
się przyjechać na miejsce, mężczyzna ze sklepu z playwood'em obiecuje nam dobrą
jakość po czym sprowadza porysowane i brudne sklejki, mężczyzna, który ma w
Bakrang przygotować balustradę od tygodni twerdzi, że jego pracownicy są na
urlopach, potem choruje mu dziecko, potem krowa, a na koniec nie odbiera
telefonu, a do tego wszystkiego Prakash wciąż nie dostarczył odpowiedniej ilości
drewna do stolarni i nas o tym nie informował, bo to przecież nie jest duży
problem, że nie ma z czego zrobić drzwi, prawda? I mogłabym tak wymieniać w
nieskonczoność, ale nie chcę już nawet pamiętać o tych wszystkich sytuacjach,
bo nie mam na to siły.
Stres, który
odczuwamy przekracza nasze granice wytrzymałości. Do tego pracujemy siedem dni
w tygodniu od rana do wieczora i nawet nie mamy kiedy odpocząć. A w Bakrang
nikt nie kwapi się do pomocy. Nawet nauczyciele nie wykazują żadnego
zainteresowania, ani troski w stosunku do nowej szkoły. Za to wszyscy planują
jaki to ładny i wygodny zrobią sobie pokój nuczycielski w jednym z pomieszczeń.
A właśnie, że nie. Figa z makiem! Zbieraliśmy w pocie czoła pieniądze na sale
dla uczniów, którzy od dwóch lat uczą się w opłakanych warunkach.
Zapowiedzieliśmy już więc, że nie pozwalamy na zagospodarowanie pomieszczenia i
przekształcenia sali lekcyjnej w pokój nauczycielski. Bo to dzieciaki są
najważniejsze i to one potrzebują budynku!
Reasumując -
naprawdę nie jest lekko. Być może do Polski wrócimy z siwymi czuprynami.
Podczas gdy nasz
kontraktor opuścił Bakrang i mimo obietnicy następnego dnia się już więcej nie
pojawił, pracownicy rozpoczęli rozwalanie źle wylanej posadzki na tarasie.
Swoją drogą, nie przypuszczałam nawet nigdy, że na naszej budowie może dojść do
takie sytuacji. Rozwalać coś, co się przed chwilą zbudowało? Ale nie było
innego wyjścia, woda nie może cofać się do sal. Tak to właśnie jest, gdy
kontaktor obiecuje coś, czego pracownicy nie potrafią wykonać. I oczywiście
gdyby to Nepalczyk zlecał budowę - nigdy by na nic nie narzekał, nigdy nie
dostrzegał by błędów i brałby wszystko, co mu kontraktor daje, bez względu na
jakość. Ale z nami tak to działać nie będzie.
Posadzka została
zatem rozwalona i czekala na ponowne wylanie. Tymczasem cały budynek został
otynkowany z zewnątrz.
Niestety nie
sprzyja nam pogoda - potężne upały popołudniami przynoszą krótkotrwałe, ale
równie potężne deszcze z gradem, które już trzykrotnie zmywały nam świeże tynki
z zewnętrznych ścian. A wtedy oczywiście wszystko trzeba zaczynać od nowa,
wszystko trzeba poprawiać i nic już nie jest tak ładne, jak za pierwszym razem.
Do tego niemal codziennie brakuje prądu (ostatnio nie było go przez calutkie
pięć dni), a w powietrzu unosi się wilgoć, która nie pozwala na efektywne
schnięcie ścian. Kilka wewnętrznych jest wciąż niestety mokrych.
Co chyba dla nas
najgorsze - czas ucieka bardzo szybko, a przez wszystkie opóźnienia, które
miały miejsce na budowie przez ostatnich 6 miesięcy - dziś wiemy już, że nie
uda nam się wymalować szkoły przed naszym powrotem do Polski. A na pewno nie
całej. Wciąż jeszcze nie mogę tego przeboleć, bo zostawienie w pełni
wykończonej szkoły było moim ogromnym marzeniem. Tam gdzie szkoła będzie
niewymalowana, tam nie uda się założyć gniazdek, lamp i naszych plakatów
przywiezionych z Polski. I nie uda się przed wylotem zobaczyć ładnego,
kolorowego, wykończonego budynku, z równie kolorowymi ławkami. Serce mi się
kraja, ale przecież walczymy o tę szkołę niemal od dwóch lat tak silnie, jak
tylko potrafimy. Włożyliśmy w nią całą naszą energię. Ale głową muru rozbić nie
możemy. Tak to już jest na budowach.
Oficjalne otwarcie szkoły
odbędzie się 3 czerwca. Do Nepalu przylatują darczyńcy i goście z Polski
specjalnie na tę okazję. Chcą na własne oczy zobaczyć naszą szkołę. Budynek nie bedzie ukonczony, ale oficjalne otwarcie nalezy zrobic :)
Tymczasem nasi
pracownicy zbliżali się do ukończenia wszystkich swoich obowiązków przy budowie
szkoły. W całości wytynkowany budynek prezentuje się dużo lepiej. Oczywiście co
kawałek bez problemu odnaleźć można uszkodzone przez pracowników narożniki, ale
jaki Nepalczyk by się tym martwił? Wszyscy twierdzą, jak zwykle zresztą, że nie
ma problemu i na koniec naprawią błędy. Ale ja się pytam, ile można naprawiać?
Tak czy inaczej
- do wytynkowania została już tylko jedna ściana w pomieszczeniu pod schodami,
które zostanie zagospodarowane na schowek dla szkoły. Ale to już kwestia może
dwóch godzin pracy.
Posadzki też już
zostały wylane, na werandzie (tak, tej nieszczęsnej, z błędami, którą
musieliśmy zrywać) i na schodach brakuje już tylko nawierzchniowego ich
wykończenia. Do tego pracownicy muszą jeszcze naprawić błędy, które popełnili
na dachu, tak, aby przykryć wylewką wgłębiania, które niewiadomo jakim cudem
uprzednio zrobili. I to by było w zasadzie tyle. 16 maja upływa termin
zakończenia budowy, na którą podpisaliśmy umowę z kontraktorem. I choć w to do
końca nie wierzyliśmy, wygląda na to, iż faktycznie się wyrobi. Czujemy jednak,
iż z czasowym przygotowaniem drzwi i okien mu nie wyjdzie, bo jak dotąd w
szkole mamy same ramy.
Oczywiście
kontraktor w dalszym ciągu nie pojawia się w Bakrang i budową w ogóle się nie
interesuje. Ale przecież w Nepalu w standardzie dostaje się zwodzenie za nos.
Nawet nie jesteśmy już pewni, czy chcemy kontynuować z nim współpracę przy
malowaniu szkoły. Bo chyba mamy już dosyć tej wiecznej przepychanki i cągłego
obiecywania bez pokrycia. Może lepiej
będzie zatrudnić inną firmę?
Oczywiście nasz
kontraktor nie jest pierwszy ani ostatni. I z kimś innym może wcale nie być lepiej. Bo w Nepalu na każdym kroku z
pozoru poważni ludzie zachowują się niepoważnie. Przykład? Od tygodni
próbowaliśmy ściągnąć do Bakrang firmę przygotowującą balustrady. Oczywiście
pracownikom ciągle było "nie po drodze" i ciągle "coś im ważnego
wyskakiwało", ale w końcu do nas dotarli. Umówiliśmy się na rozpoczęcie
pracy następnego dnia. Miały przyjehać rury i trzech pracowników. W tym celu
specjalnie załatwiliśmy transport. Oczywiście od razu firma chciała od nas
grubą zaliczkę za wykonanie przyszłej pracy (śmiechu warte), ale obeszli się
smakiem.
Następnego dnia
przyjechały co prawda rury, ale pracowników nikt nie widział. Bo musieli pilnie
wyjechać do innego miasta. I nie raczyli nas nawet poinformować. Po co, prawda?
Obiecali więc, że przyjadą za dwa dni. Ku naszemu zdziwieniu faktycznie
przyjechali, we dwójkę, i od razu zabrali się do pracy. Mieli wrócić następnego
dnia (bo na przygotowanie balustrad na schodach i werandzie szkoły potrzebują
aż siedmiu dni), ale przez kolejny tydzień nikt z nas ich nie widział. I nie
słyszał! Bo mimo moich kilkudziesięciu telefonów dziennie - pracownicy nie
odbierają. Poprosiłam więc Prakasha, aby to on zadzwonił, bo jego numeru
jeszcze przecież nie znają. I co? Odebrali po pierwszym sygnale. Speszeni, że
dzwoni ktoś z Bakrang, w którym przecież mają robotę. Wymyślili więc coś o
zepsutym motocyklu, powiedzieli, że przyjadą "jutro", po czym
telefony od Prakasha też przestali odbierać... Szczerze mówiąc nie wiem, jak ja
tutaj jeszcze funkcjonuję. Jesteśmy bardzo blisko granicy wyczerpania.
A co z naszym
cudownym elektrykiem? Nie przyjeżdża od tak dawna, że za chwilę chyba zapomnę
jak wygląda. Od tygodnia w Nepalu trwały przygotowania do wyborów (liczne
parady, demonstracje przynależności politycznej, huczne zabawy) i w świadomości
Nepalczyków w świetle wyborów wszystko przestaje być waże. A więc także i nasza
szkoła! A co tam, że elektryka nie jest zrobiona. Szkoła nie zając, nie
ucieknie. Dla elektryka imprezowanie z okazji wyborów jest ważniejsze niż chociażby
wykonanie do nas jednego telefonu. Tak żeby chociaż dla pozoru umówić się na
jakiś termin. A gdyby już nawet nie wykonanie telefonu, to jego odebranie,
kiedy próbuję się usilnie dodzwonić. Ale nie, nic z tego. W kółko ta sama
sytuacja.
Jedyne, co mogę
przy tej okazji pochwalić, to zaangażowanie Nepalczyków w wybory. W Polsce
chyba nigdy nie widziałam, aby były one dla kogokolwiek tak ważne. W naszym
Bakrangu (w szkole tymczasowej) od kilku dni również stacjonuje lokal wyborczy
(chroniony zresztą przez dzieisęciu policjantów - bo ponoć podczas wyborów
zdarzają się niekiedy bójki). I jeszcze w naszej wiosce nie widziłam tylu
nowych twarzy. Nawet jeśli ktoś mieszka na drugim końcu Nepalu - przemierza
kilometry, aby być na wyborach w swoim okręgu. Tutaj aż 80% populacji oddaje
swój głos! Kłaniam się nisko - w tej kwestii powinniśmy brać przkład z
Nepalczyków!
Reasumując
jeszcze na chwilę nasz potencjalny problem z wykończeniem szkoły - choć
jesteśmy wykończeni, to od kilku dni myślimy, co zrobić, aby przedłużyć swoje
wizy. Aby móc zostać jeszcze miesiąc dłużej i dopiąć wszystko na ostatni guzik.
Pozamykać wszystke tematy i zobaczyć, jak szkoła, o którą tak zawzięcie
walczymy od dwóch lat, wygląda po całkowitym wykończeniu. Aby przez chwilę być
z niej dumnym.
8 czerwca
przekroczymy 150-dniową możliwość pobytu w Nepalu. I choć już raz
przechodziliśmy procedurę przedłużenia wizy (co było szalenie skomplikowane i
udało się przysłowiowym psim swędem), to jednak znów próbujemy. Czasem myślę,
że jesteśmy jednak szaleni, bo chcemy przecież być już w domu i odpocząć od
wszelkiej budowy. Tymczasem uruchomiliśmy machinę - szkoła pisze dla nas list,
dzięki któremu za dwa dni powinniśmy otrzymać rekomentację z Dystryktu Edukacji
w Gorkha. Potem wszystko w rękach wielu urzędników różnej maści z Kathmandu.
Zobaczymy co los przyniesie.
Jedno jest pewne
- jeśli poświęcimy jeszcze miesiąc, na pewno wykończymy wszystko tak, jak
powinno być wykończone. Szkoła zostanie ładnie pomalowana (przynajmniej jak na
możliwości nepalskie), w szkole zostaną wstawione okna i drzwi, elektryka
będzie porządnie wykonana, wstawimy kolorowe ławki, a na ścinach zawisną kolaże. Jeśli zostaniemy zmuszeni do wyjazdu i zostawimy szkołę w rękach Nepalczyków,
nigdy nie możemy być pewni czy zrobią to, o co ich prosimy (chociaż oczywiście
wszystko nam obiecają, ale my już znamy te obietnice bez pokrycia). A nawet
jeśli zrobią, to nie wiadomo w jaki sposób. Zapewne jednak w taki, że lepej
tego nie widzieć - będzie krzywo, będzie nierówno, będzie brudno. Powiedzmy
sobie szczerze - szkoła wygląda tak, jak wygląda tylko dlatego, że pilnujemy
wszystkich i to na każdym kroku. I najlepiej by było, gdybyśmy tutaj zostali do
jej całkowitego wykończenia. Daltego trzymajcie kciuki, oby urzędnicy byli
łaskawi.
Biorac pod uwage, iz dostep do Internetu w Nepalu jest ograniczony, a na wizyty w miescie brakuje nam czasu - dopisuje wiesci z ostatniej chwili! Wczoraj (17.05) pozegnalismy naszych pracownikow. Z konstukcyjnego punktu widzenia bydynek zostal ukonczony. Z pracownikami spedzilismy ostatnie pol roku naszego zycia, wiec na koniec bylo nieco wzruszajaco. To naprawde swietne chlopaki o dobrych sercach.
Obecnie czekamy na malarzy, ktorzy jutro maja pojawic sie w Bakrang. Potrzebuja 25 dni na wymalowanie calego budynku. Niestety mamy niemaly problem z farbami., poniewaz najwiekszy sklep w Gorkha od dlugiego czasu nie potrafi zrealizowac naszego zamowienia. Naprawde wiele juz tutaj widzialam, ale tak niekompetentnych pracownikow chyba jeszcze nigdy...
W niedziele za to jedziemy do Kathmandu, aby zalatwiac przedluzenie wiz i odebrac z lotniska duza reprezentacje z Polski. Do Nepalu na otwarcie szkoly przylatuje trojka najwiekszych darczyncow naszego projektu!
Na koniec
jeszcze ciekawa nowinka - trzy dni w Nepalu spędziła z nami ekipa telewizyjna z
Polski, która realizowała program dokumentalny na temat naszej pracy! To była
naprawdę ciekawa przygoda. Dziękujemy za wsparcie i wszystkie miłe słowa!
PS2. 14 kwietnia
w Nepalu obchodziliśmy pierwszy dzień nowego roku 2074! Z tej okazji
wszystkiego najlepszego!
PS2. 25 kwietnia
obchodziliśmy także drugą rocznicę smutnego wydarzenia, jakim było trzęsienie
ziemi z 2015 roku. To niewiarygodne, że minęły już dwa lata. Nepalczycy co
prawda w ogóle nie wspominają trzęsienia i nie mają poczucia, iż kolejne
rocznice stanowią jakiś ważny element. Dla nas są one jednak bardzo istotne.
Bowiem to ze względu na trzęsienie ziemi dwa ostatnie lata naszego życia
lawirują w zasadzie tylko i wyłącznie wokół Nepalu! I tej części życia na pewno
już nigdy nie zapomnimy.
PS3. W
centralnym miejscu, nad wejściem do szkoły wmurowaliśmy cegły z dedykacjami od
darczyńców z Polakpotrafi.pl. Gdy tylko wrócimy do Polski przekażemy Wam
zdjęcia i nagrania :)
Serdeczne
pozdrowienia z Bakrang!
Komentarze
Publikowanie komentarza