O wylewce, intensywnej podróży po Indiach i budowie piętra!
Koniec stycznia
w Bakrang upłynął nam zupełnie podobnie do środkowej części tego miesiąca.
Odkąd pracownicy rozpoczęli wędrówki do nepalskiej dżungli po dziesiątki
bambusów (służących za podpory pod wylewkę stropu) dzień w dzień trwały prace
nad a) docinaniem bambusów b) docinaniem szalunków c) dopasowywaniem i
mocowaniem szalunków na filarach i stropie. A że filarów jest 33, a strop liczy
sobie 35 metrów długości i prawie 8 metrów szerokości, to prace wykończeniowe
przed wylewką pochłaniały naprawdę dużo czasu. Nieustannie widzieliśmy efekty,
ale wszyscy myślami byliśmy już przy dniu, w którym wreszcie wylejemy strop i
nasz parter zyska sufit.
Niekiedy nie
mogliśmy oprzeć się wrażeniu, że praca na budowie szła nieco opornie. Gdy
obserwowaliśmy naszych pracowników podczas walki z szalunkami i babmusami,
sprawiali wrażenie, jakby do niczego im się nie śpieszyło (ale to przecież
takie typowe dla Nepalu). Na terenie nowej szkoły panowała sielska atmosfera,
ktoś sobie stukał młotkiem, ktoś powolnie podawał gwoździe, ktoś szukał miary,
a jeszcze ktoś inny po prostu się przeciągał i ziewał. Nasz kontraktor uparcie
twierdził jednak, że już "niedługo" będziemy wylewać strop (już to
wiele razy słyszeliśmy -strop miał być przecież pierwotnie wylewany 2 stycznia)
i że na sto procent wyrobi się z ukończeniem budowy do 15 maja bieżącego roku
(taki też zapis widnieje w umowie, którą podpisaliśmy). I oczywiście staramy
się w to uwierzyć, bo cóż innego możemy zrobić? Ani groźbą ani prośbą niczego
nie przyspieszymy. Nad kontraktorem powiewa jedynie widmo, iż według umowy nie
otrzyma ostatniej zapłaty, gdy nie ukończy szkoły na czas. Ponoć to tylko
obecny etap jest taki żmudny i długotrwały - pracownicy muszą docinać sklejki i
samodzielnie konstruować szalunki, gdyż nasza szkoła posiada większe filary niż
standardowe budynki neplskie. Gdy będziemy przygotowywać piętro - wszystkie szalunki będą już gotowe. Wystarczy
je wtedy tylko zamocować. To powinno znacząco skrócić czas. Ale póki co - do
piętra daleko, a narazie po głowie chodziła nam wyłącznie wylewka stropu nad
parterem :)
Odkąd na murach
i filarach szkoły pojawiła się większa ilość szalunków - skończył się tym samym
nasz obowiązek podlewania całości budynku wodą. Korzystając z okazji 29.01
udaliśmy się do Kathmandu, aby załatwić tam kilka naglących nas spraw. Przy
okazji zakupiliśmy nowe łożyska do taczek (tak, tak, żywot poprzednich
oczywiście ma się już ku koncowi) i rozglądaliśmy się za firmą, która, ku
naszemu zdziwieniu, produkowałaby w Nepalu plastikowe okna. Takowej firmy
oczywiście nie znaleźliśmy (o jakież złudne były nasze nadzieje). Wciąż
borykaliśmy się więc z dylematem, jakie okna i drzwi zamontować w naszej
szkole. Drewniane, czy aluminiowe z szybami? Oczywiście nasze serca i rozumy
wyrywały się w kierunku szyb, przez które do sal wpadałoby światło dzienne i
ciepło zimową porą, ale nepalskie aluminium bardzo niskiej jakości odwiodło nas
ostatecznie od tego pomysłu (bo co to za aluminiowe drzwi, które mogłabym
wyważyć jednym lekki kopnięciem i co to za aluminiowe okna, które po miesiącu
nie chcą się przesuwać ani w prawo ani w lewo?)
Jeszcze przed
wyjazdem do Kathmandu prowadziliśmy rozmowę z naszym kontraktorem, jakie okna
drewniane i za jaką kwotę mógłby dla nas wykonać (przypomnijmy, że ma własną
stolarnię i własnych pracowników). Zaczął od ceny 3,200$, co oczywiście
przekraczało znacząco nasz bużet. Jeśli nie zejdzie z ceny, będziemy zmuszeni
założyć okna aluminiowe - pomyśleliśmy i jeszcze na kilka dni odłożyliśmy ten
temat, aby wszyscy mogli to sobie dobrze przemyśleć. W końcu całej wiosce
zależy na oknach drewnianych.
Nasz czworonożny
przyjaciel Filut wciąż nam wiernie towarzyszy i nie opuszna nas na krok. Choć
nadal jest chudy, przybrał nieco na masie i ogólnie ma się dużo lepiej. Ale
przecież do Kathmandu go ze sobą zabrać nie mogliśmy! A, że Filut dosłownie
wszędzie za nami chodzi, powędrowałby i do głównej drogi, a tam, po naszym
odjeździe, na pewno by się zagubił. Nasza sąsiadka uplotła więc dla niego z
linki uroczą smycz z obróżką i gdy odchodziliśmy, nasz przyjaciel został
przywiązany do ganku. Skomlał biedak i serca nas bolały, ale to jedyna rozsądna
opcja. Sąsiadka otrzymała od nas całą siatkę ryżu, miskę dla Filuta i obiecała,
że będzie się o niego troszczyć i regularnie karmić. Gdy po trzech dniach
wróciliśmy do Bakrang Filut przywitał nas radośnie i był widocznie szczęśliwy,
że wróciliśmy do domu. Znów nas nie odstępował nawet na krok. Sąsiadka
faktycznie go karmiła, a on w ramach wdzięczności codziennie chodził z nią do
dżungli po drewno. Taki jest towarzyski.
Gdy na budowie
przebywa się każdego dnia - obserwuje się nawet najmniejsze elementy pracy i
trudno codziennie dostrzegać jakieś spektakularne efekty. To trochę jak z
rodzicami, którzy na co dzień nie dostrzegają procesu wzrostu swojego dziecka
(właśnie dlatego, że nieustannie nie spuszczają go z oczu), a gdy po kilku
miesiącach malca odwiedza ciocia - nie może wyjść z podziwu, jak bardzo urósł.
Przecież jeszcze niedawno był taki malutki!
Tak samo jest i
na budowie. Gdy obserwujemy ją codziennie, poszczególne etapy prac wydają się
trwać w nieskonczoność i nie mają końca. A gdy tylko nie ma nas w Bakrang przez
trzy dni, doznajemy szoku. Gdy w środę (01.02) wróciliśmy z Kathmandu nie
mogliśmy wyjść z podziwu. Połowa szkoły była już niemal w całości obłożona
szalunkami i "zabambusowana" od środka. Od tej pory trudno było nawet
poruszać się wewnątrz klas i po tarasie, ponieważ zamieniły się w prawdziwą
dżunglę i chodzenie przypominało raczej slalom. Ale za to szalunki w miejscu
drugiej części schodów umożliwiły wejście na strop i wiedzieliśmy już, jak
Bakrang będzie wyglądało z perspektywy piętra naszej szkoły. Odtąd w zasadzie
wszystkie prace toczyły się już "na wysokości". Oczywiście do końca
"walki" z bambusami i szalunkami było jeszcze daleko, ale efekty
stawały się coraz bardziej widoczne.
Drugą połowę
budynku pracownicy zamieniali w dżunglę aż do poniedziałku (06.02). Traktor
codziennie dowoził kolejne sklejki, a pracownicy nieustannie je cięli, zbijali
i mocowali. W niedzielę dołożyli także ostatni rząd cegieł na wysokości klas.
Jednak, gdy w poniedziałek zobaczyliśmy efekt tej pracy, nieco zwątpiliśmy i w
zasadzie nawet nie wiedzieliśmy, jak zareagować. Pracownicy nie położyli bowiem
pod cegłami zaprawy, a żeby nie było to podejrzane - pomazali nią odrobinę
cegły z wierzchu. W poniedziałek zaprawa była więc cała pokruszona, a cegły
chybotały się na prawo i na lewo. Co więcej - można je było swobodnie wyjąć i
to bez uzycia siły. Kto wpadł na taki genialny pomysł, by pod wiązaniami na
całej długości budynku nie przymocować stabilnie cegieł? Chyba nawet nie chcę
wiedzieć. Od listopada współpracujemy z tymi ludźmi, obecnie naprawdę dobrze
się z nimi dogadujemy. Starają się, słuchają naszych rad, chyba nawet trochę
się uczą, jak budować lepiej. Ale czasami, zupełnie niespodziewanie, podejmują
tak dziwne decyzje i popełniają tak dziwne, niedopuszczalne błędy, że aż nie
możemy w to uwierzyć. Oczywiście szybko kazaliśmy im wszystko poprawić i
ostatecznie przez ten szalony pomysł zmarnowali kilka godzin swojej pracy, bo
układanie rzędu cegieł rozpoczęło się od nowa. Za drugim razm wszystko
przygotowali perfekcyjnie i porządnie. Może nauczą się dzięki temu, by nie iść
na skróty? :)
We wtorek
(08.02) niemal cała szkoła została 'zabambusowana" i od tego momentu
rozpoczął się nowy, niezwykle ważny etap prac, a więc przygotowywanie wiązań z
prętów metalowych. Przez każdy filar, zarówno na jej długości jak i
szerokości, przechodzi sześć prętów
fi16, które co 10/15cm łączone są podwójnymi obejmami z prętów fi8. Pracownicy
do piątku (10.02) walczyli z przygotowywaniem wiązań. Skręcali je na wysokości,
po czy spuszczali do stropu. Nie inaczej, jak waląc w nie potężną, metalowa
rurą. Od piątku przygotowywali również dwie kratownice z prętów, które zalewane
są razem z wiązaniami w stopie. Jedna z nich u spodu stropu, druga natomiast na
jego szczycie. I tutaj znów tysiące połączeń - wszystkie pręty muszą być ze
sobą solidnie związane! Do Bakrng dojechało 14 nowych pracowników i wszyscy
niczym mrówki wiązali kolejne pręty. A ja oczywiście razem z nimi. Bo jak by
mogło być inaczej? :)
Nam w między
czasie udało się ponownie porozmawiać z kontraktorem i Prakashem na temat okien
i drzwi. Długo negocjowaliśmy cenę i ostatecznie zbiliśmy ją do 2,900$ za
przygotowanie 16 sztuk okien 135cmx120cm, 16 sztuk okien 135cmx180cm i 17 sztuk
drzwi 100cmx2100cm. Kontraktor początkowo chciał jednak wydłużyć termin
całkowitego ukończenia prac przy budowie szkoły, na co bez zastanowienia po
prostu się nie zgodziliśmy. Przecież po zakończeniu jego prac musimy szkołę
jeszcze pomalować i wykończyć! A 8 czerwca wracamy do Polski. Kontraktor musi
oddać szkołę do 15 maja i to jedyny słuszny termin. Dyskusje trwaly dosyć długo, ale ostatecznie
zgodził się zarówno wykonać drzwi i okna, jak i oddać całość w wyznaczonym
terminie. Doszliśmy więc do kompromisu. A co najważniejsze - decyzja zapadła -
szkoła będzie miała drewniane drzwi i okna. Mieszkańcy i nauczyciele są
szczęśliwi.
Kontraktor
ściągnął do Bakrang swojego mistrza tworzenia w drewnie oraz maszynę do cięcia,
ale przy pierwszej próbie jej podłączenia wszystko skończyło się fiaskiem, gdyż
prąd doprowadzany do Bakrang jest po prostu zbyt słaby, by taką maszynę
udźwignąć. Przez chwilę ciążyło nad nami widmo załatwiania pozwoleń w
nepalskich ministerstwach i urzędach na przewiezienie drewna (które otrzymujemy
od mieszkańców) z Bakrang do Gorkha (pozwolenia? o zgrozo, tylko nie to,
przecież wiemy ile takie formalności trwają). Wybrnęliśmy jednak szczęśliwie z
sytuacji. W sąsiednim Bakrangu prąd jest silniejszy i właśnie tam została
umiejscowiona maszyna. Tam też najbliższe miesiące spędzą 'mistrzowie
drewna" pracując nad naszymi drzwiami i oknami :)
Mocowanie wiązań
i kratownic trwało aż do soboty (11.02). Dzień wcześniej zostaliśmy także
zmuszeni do rozwiązania potężnego problemu, który runał na nas w zasadzie dosyć
niespodziewanie. A mowa o Harrym, naszym elektryku i przyjacielu zarazem.
Kontraktror już w sobotę chciał wylewać strop nad parterem na pierwszym budynku
szkoły. Ale zanim wyleje się strop uprzednio należy przez kratownicę i wiązania
poprzepuszczać wszystkie niezbędne rurki, w których następnie znajdą się kable
elektryczne. W piątek Harry pojawił się na budowie zgodnie z planem, ale... nie
przyniósł ze sobą odpowiedniego sprzętu do cięcia cegieł! Przyprowadził za to
15 swoich studentów, niby do pomocy, ale ja się pytam, co na budowie może robić
15 osób w kwestii elektryki? Dwoje będzie pracować, a reszta będzie patrzyć?
Przecież nasza budowa to nie muzeum. Ale o żadnej pracy oczywiście nie było
mowy, bo jak można pracować bez sprzętu? Byliśmy niesamowicie źli na Harrego.
Jak mógł przyjść nieprzygotowany i to przed samą wylewką, kiedy już naprawdę
nie ma czasu na błędy? Oczywiście doszło między nami do kłótni i nie bardzo wiedzieliśmy,
co mamy robić. Kontraktor był również nieco zdziwiony sytuacją, ale że w Nepalu
wszystko załatwia się uśmiechem i nikt się niczym nie przejmuje, kotraktor po
naszej prośbie (a w zasadzie żądaniu) bezproblemowo przesunął wylewkę na
kolejny dzień. My tymczasem doszliśmy do porozumienia z Harrym, który od tej
pory miał być już poważny, nie popełniać błędów i w sobotę od samego rana
pracować nad elektryką na pierwszym budynku (a jeśli chodzi o studentów -
wszyscy szybko powędrowali do domów, bo 15 osób w tej napiętej sytuacji
bardziej nam przeszkadzało niż pomagało).
W sobotę
wstaliśmy więc wczesnym rankiem, by kontrolowac pracę Harrego i jednocześnie mu
pomagać, ale cóż z tego, skoro przy śniadaniu odwiedził nas Prakash i przyniósł
nam złą nowinę. Harrego bolał brzuch, więc zwiózł go do rzeki, gdzie czekał na
niego ambulans, który zabrał go do szpitala na badania. Początkowo myślałam, że
to być może nerwowa reakcja organizmu, gdyż czułam, że Harry od jakiegoś czasu
po prostu boi się obowiązków na naszej budowie i do końca nie wie, jak
przygotować tę skomplikowaną (jak na nepalskie standardy) elektrykę w szkole.
Chciał z nami pracować, bo urodził się w Bakrang, żył tu wiele lat i uczył się
w odbudowywanej przez nas szkole, ale bał się nam wprost powiedzieć, że pewnych
rzeczy nie potrafi zrobić i nie ma takiego doświadczenia. Okazało się jednak,
że Harry ma kamienie w nerce, otrzymał leki i na szczęście czuje się dobrze!
Chcąc nie chcąc,
my drugi już raz zostaliśmy bez elektryka przed samą wylewką. Nie chcecie nawet
wiedzieć, jak wysoki był nasz poziom stresu i jak bardzo się denerwowaliśmy.
Przez trzy godziny próbowaliśmy znaleźć jakiegokolwiek doświadczonego
elektryka, co nie jest łatwe, bo przecież każdy ma swoje obowiązki, a droga do
Bakrang raczej daleka i trudna. Na szczęście dzięki znajomościom naszego
kontraktora udało się do Bakrang ściągnąć elektryka, który zgodził się nam
pomóc. Kontraktor nas po prostu uratował! Nieznajomy mężczyzna pojawił się w
Bakrang z trzema innymi osobami, niemal w locie wszystko zrozumiał, niczemu się
nie dziwił, w niczym nie widział problemu i po prostu zabrał się do pracy.
Byliśmy niesamowicie zdziwieni, gdyż już po kilku godzinach wszystkie rurki i
puszki na pierwszym budynku zostały przeciągnięte. Co za ulga! Sytuacja jakimś
cudem została opanowana!
W niedzielę
(12.02) elektryk ponownie pojawił się w Bakrang, by przygtować rurki i puszki
na drugim budynku, a tymczasem na pierwszym budynku od godziny 11:00 rozpoczęła
się wielka wylewka! Betoniarka wydała z siebie pierwszy dźwięk i wszyscy
rzuciliśmy się do pracy - my, niemal 20 pracowników i żona kontraktora z
kilkoma Amami z wioski, które urządzały wielkie gotowanie ryżu i warzyw, by
wszystkich wykarmić po ciężkiej pracy. My z Maciejem pomagaliśmy odciągać
wiązania od szalunków, podkładać kamyki pod pierwszą kratownicę i specjalne
podkładki pod drugą kratownicę, tak, aby wszystko zostało dobrze zalane
betonem. To był oczywiście bardzo długi dzień, a pracę skończyliśmy, gdy było
już całkowicie ciemno.
W poniedziałek
(13.02) - powtórka z rozrywki. Kolejna wylewka, tym razem na drugim budynku.
Rano podziwialiśmy efekty pracy dnia poprzedniego, a pracownicy przygotowywali
jeszcze gdzieniegdzie ostatnie wiązania i sprawdzali szalunki. A potem znów
rzuciliśmy się w wir pracy. Zaprawa standardowo napierw wylewana była na
wiązania i filary, a następnie na pozostałą część posadzki. Znów było
intensywnie i wyczerpująco, znów skończyliśmy pracę po zmierzchu, ale z
sukcesem zakończyliśmy wylewkę na obu budynkach, a tym samym nasze parterowe
sale zostały zamknięte i zyskały sufity! Naprawdę lubię te momenty, kiedy w tle
słychać dzwięk betoniarki, na budowę wjeżdzają kolejne traktory, a my wszyscy
dwoimy sie i troimy, by dokonać czegoś "wielkiego", by zamknąć pewien
etap. Serce rośnie wraz z wzrostem szkoły, a oczy robią się wilgotne :)
A teraz czas na
finanse. Całościowe wykonanie parteru szkoły (w stanie surowym, otwartym)
kosztowało nas 82,083.32zł. Pragnę zeznaczyć, iż wszystkie wymienione
przeze mnie kwoty wyliczane są na podstawie aktualnego kursu dolara i rupii
nepalskiej. Są to kwoty szacunkowe, gdyż część elementów budowy zawiera się w
dwóch poziomach (mowa przede wszystkim o prętach metalowych i kosztach
ładowania i rozładowywania towarów). W kwocie tej zawarło się:
1. Łupień - 17
traktorów (46,75m3) za łączną kwotę 3,562zł
2. Opłaty za
przejazd traktorów z łupniem przez drogę państwową - 129.6zł
3. Piasek - 22
traktory (66m3) za łączną kwotę 4,274,4zł
4. Cegły - 9
traktorów (18000 cegieł) za łączną kwotę 9,942.8zł
5. Cement - 585
worków (29 ton) za łączną kwotę 18,724zł
6. Pręty
metalowe
a)Fi20 - 92
metry (228,15kg) za łączną kwotę 594.92zł - większość prętów tego rozmiaru
została wliczona w koszty poziomu "0"; pręty wychodziły z fundamentów
i sięgały niemal do poziomu zamknięcie parterowych klas.
b)Fi16 - 768
metrów (1221,44kg) za łączną kwotę 3,098.4zł - tutaj podobna sytuacja jak
powyżej.
c)Fi12 - 364
metry (324,6kg) za łączną kwotę 840.4zł
d)Fi8 - 12,823km
(5129,3kg) za łączną kwotę 13,724zł
7. Cienki drut
do wiązania prętów - 249,7kg za łączną kwotę 883.88zł
8. Transport
wszystkich materiałów do Bakrang - 47 traktorów za łączną kwotę 7,162zł
9.Wynagrodzenie
dla wykonawcy - łączna kwota 15,238zł
10. Premie dla
pracowników - łączna kwota 152zł
11.
Wynagrodzenie dla inżyniera - łączna kwota 1,904.76zł
12.
Wynagrodzenie za podlewanie murów - łączna kwota 380.96zł
13. Wyżywienie
pracowników podczas wylewania stropu - łączna kwota 596.96zł
14. Gwoździe,
druciki i inne drobne narzędzia pracy - łączna kwota 479.96zł
15. Reszta
wydatków (takich jak szczotki metalowe do filarów, zapłata za prąd, uchwyty do
montowania okien i drzwi, łożyska do taczek, miary, folia wodoodporna do
wylewki itp.) - łączna kwota 394.28zł
Jeszcze
wieczorem wspólnie z pracownikami zjedliśmy Dhal Bath, podziękowaliśmy im za
wspólny wysiłek, ustaliliśmy z Prakashem wszystkie szczegóły na najbliższe dwa
tygodnie i wróciliśmy do domu, by rozpocząć pakowanie - w końcu nadszedł bowiem
czas, by wyruszyć do Indii. Choć ta podróż wynikała z konieczności (nasz pobyt
w Nepalu na wizie turystycznej nie może być dłuższy niż 150 dni w roku
kalendarzowym), postanowiliśmy jak najlepiej wykorzystać ten czas i nieco
odpocząć.
Dwa tygodnie w potężnych Indiach to w zasadzie
tyle co nic, ale nam i tak udało się przemierzyć pociągami ponad 5 tys.
kilometrów. Było bardzo intensywnie, wiele nocy spędziliśmy w pociągach,
niekiedy w klasie "General", w tłoku, z dziesiątkami innych ludzi, na
podłodze lub pomiędzy toaletami, ale udało się. Podróżowanie po Indiach pociągami
z dnia na dzień, bez rezerwacji, to dosyć wyczerpujące przedsięwzięcie, gdyż
miejsca w wagonach na ogół w zasadzie nie ma. Ludzie walczą o każdy skrawek
podłogi, przepychają się niczym zwierzęta, gdy tylko pociąg podjedzie na
stację, bądź wskakują do niego jeszcze zanim pociąg się zatrzyma. My mieliśmy
jednak naprawdę dużo szczęścia. Na 30-godzinną podróż do Bombaju jakimś cudem
dostaliśmy dwa miejsca leżące w klasie "Sleeper". Załatwialiśmy je
oczywiście u konduktora tuż przed odjazdem pociągu, ale jednak coś dla nas
wynalazł. Szcześciarze! A nasza najgorsza podróż? 17 godzin z Jalgaon do
Varanasi spędzone w ścisku, na podłodze, bez możliwości swobodnego
wyprostowania nóg. Ale dało się!
To były naprawdę
wyczerpujące dwa tygodnie, ale zobaczyliśmy wiele pięknych miejsc. Mogliśmy
wprawdzie podróżować tylko po północy kraju, tak byłoby dużo łatwiej i
wygodniej, ale nie chcieliśmy kolejny raz odwiedzać tych samych miejsc, co w
zeszłym roku. Rozpoczeliśmy więc od niemal dwudniowej podróży do Bombaju, gdzie
spędziliśmy 12 godzin na intensywnym zwiedzaniu i wieczorem znów wskoczyliśmy w
pociąg, po to, by nad ranem wylądować na Goa i 4 dni spędzić na plaży Palolem.
Wybór jednej z wielu plaż na Goa to zawsze spory dylemat. Wypożycając skuter w
ciągu jednego dnia udało nam się odwiedzić około 8 plaż na południu tego stanu
i naprawdę żadna z nich nie jest tak ładna i obfita w palmy jak Palolem. Jest
tam co prawda więcej turystów, ale jeśli porównamy Palolem do zatłoczonego
Bałtyku w lipcu i sierpniu, z ręcznikiem przy ręczniku, to w Palolem jest
naprawdę pusto :) Oczywiście jeśli ktoś nie chce spotkać w Goa turystów, może
wybrać inne plaże, ale widoki nie będa już tak spektakularne. Plaże
południowego Goa przypominają wizualnie nasze polskie plaże, tylko że klimat
inny. W ciągu dnia nawet do 38 stopni w cieniu, a woda w Oceanie przyjemna i
cieplutka!
Z Goa udaliśmy
się do Hempi, gdzie przez jeden dzień podziwialiśmy cudowne, starożytne miasto,
którego wiele elementów wciąż się zachowało. I do tego naturalne piękno przyrody
- fikuśne wzgórza i pagórki, a także niezliczone ilości kamieni, frywolnie
poukładanych jeden na drugim. Tworzące niesamowite konstrukcje - ma się
nieodparte wrażenie, że wystarczy wyjąć jeden kamień, a wszystko, co sie na nim
opiera, runie w dół. To miejsce naprawdę warte odwiedzenia i to na dłużej niż
jeden dzień. Pobyt w Hempi jest wręcz w zasadzie obowiązkowy! :)
Z Hempi
zaczęliśmy znów kierować się ku północy i dotarliśmy do Aurangabad - miejsca
wypadowego do Ajanta Caves i Ellora Caves. To dwa zespoły starożytnych jaskiń,
ciężką, ludzką pracą wykuwanych w potężnych skałach. Każdy zespół składa się z
ponad 20 jaskiń, które robią ogromne wrażenie, i na każdy z nich należy
poświęcić około 5 godzin zwiedzania. To również punkt obowiązkowy podczas podróży
po Indiach!
Z Aurangabad nie
pozostało nam już nic innego, jak z miłą chęcią i sentymentem udać się do
Varanasi (bo przecież uwielbiamy to miejsce). Po 17 godzinach spędzonych w
pociągu na podłodze do Varanasi dotarliśmy zmęczeni i powykrzywieni, zakwaterowaliśmy
się na tarasie hotelu, w którym spaliśmy także w zeszłym roku (tym razem w
pokojach nie było już miejsc) i o resztce sił poszliśmy jeszcze wieczorem na
hinduistyczną ceremonię odbywającą się nad samym Gangesem. Następnego dnia
przez godzinę płynęliśmy łódką, by z perspektywy rzeki oglądać piękne budowle
Varanasi, spacerowaliśmy po mieście i do wieczora obserwowaliśmy rytuał palenia
zwłok nad najświętszą rzeką dla wszystkich hinduistów.
Z perspektywy kultury
zachodniej okoliczności tego rytuału wpisują się nieco w koncepcję
"pomieszania z poplątaniem". Na stosach z drewna palą się zwłoki,
które z odległości kilku kroków obserwują rodziny zmarłych. Nie ma atmosfery
smutku, a wszyscy zawzięcie o czymś między sobą dyskutują. Tuż obok przechadzają
się krowy, które załatwiają się gdzie popadnie i wyjadają wieńce z kwiatów
będące pozostałościami po spalonych ciałach. Między nimi natomiast wałęsają się
bezpańskie psy, które grzebią w zgliszczach pozostałych po stosach i ciałach.
One też szukają dla siebie czegoś do jedzenia. Obok stosów beztrosko biegają
uśmiechnięte dzieci, które puszczają wielokolorowe latawce. Żyłki, do których
są przyczepione, oplatają niekiedy nogi rodzin zmarłych, nie pozwalając im
łatwo wydostać się z uwięzi. Bezdomni wybierają niedopalone jeszcze do końca
drewno ze stosów, aby ogrzać sobie nad nim dłonie bądź rozpalić ognisko, na
którym można coś ugotować, a uliczni sprzedawcy wszystkim proponują herbatę z
mlekiem rozlewaną do papierowych bądź plastikowych kubków. Rodziny zmarłych piją
ją obficie, umila ona bowiem nikończące się dyskusje, a puste kubki wyrzucają
pod nogi bądź w okolicę stosów. To oczywiście nie jedyne śmieci w tym świętym
miejscu. Wszędzie wałęsają się też puste butelki i plastikowe opakowania po
ciastkach czy zupkach chińskich. I do tego turyści, którzy wynajmują łodzie
przed zmierzchem, gdy jeszcze jest widno, ale już prawie ciemno. Wszyscy, jakby
w związku z jakaś umową, tłumnie podpływają pod miejsce palenia zwłok i
oglądają rytuał niczym widowisko. Łódki ustawiają się w rzędach i przypominają
trybuny stadionu, na którym rozgrywane są właśnie zawody w piłkę nożną.
I w tym całym
poplątaniu nawet najmniejszy element tej układanki ma swój własny, indywidualny
urok. Tylko turyści na łódkach jakby psują całą koncepcję, zaburzają rytm i nie
pasują do całości. Ale przecież i my przyjechaliśmy do Varanasi, by między
innymi obserwować ten rytuał. Nie z perspektywy łódki lecz lądu, ale to także
rodzaj podglądactwa.
Po całym dniu
spędzonym w Varanasi wskoczyliśmy do nocnego pociągu lokując się w koncie
między toaletami, nad ranem zamieniliśmy go na autobus i przed południem
byliśmy już na granicy. We wtorek (28.02) nasza podróż dobiegła końca i znów
wróciliśmy do Nepalu. Czuliśmy spory niedosyt, gdyż na podróż po Indiach należy
poświęcić o wiele więcej czasu, ale wróciliśmy ze wpaniałymi wspomnieniami.
Wszystkie miejsca, w których byliśmy, polecamy odwiedzić!
W środę cały
dzień załatwialiśmy zaległe obowiązki w Gorkha i wieczorem dotarliśmy do
Bakrang. Choć było już ciemno natychmiastowo udaliśmy się na budowę i, kolejny
już raz, doznaliśmy szoku. Nasz budynek zwiekszył bowiem dwukrotnie swoją
wysokość. Pracownicy ciepło nas przywitali, zaprosili na Dhal Bath i pokazali
nam efekty swojej dwutygodniowej pracy. Wylali wszystkie 33 filary, postawili
niemal wszystkie mury na piętrze i zaczęli przygotowywanie szalunków do
kolejnej, ostatniej już wylewki na jednym z budynków. Ponadto mistrzowie drewna
przygotowali niemal wszystkie ramy do drzwi i okien na piętrze, a pracownicy
niemal wszystkie je zamontowali. Do tego wszystkiego na parterze w jednej z sal
rozpoczęło się tynkowanie sufitów i części ścian. Co za zmiana, co za widok!
Byliśmy zdumieni.
A gdy wróciliśmy
do domu, odebraliśmy od sąsiadki naszego Filuta, który z radości na nasz widok
aż się przewracał. Wszyscy w Bakrang bardzo o niego dbali i dzięki naszemu
stosunkowi do niego Filut stał się ulubieńcem wioski :)
W czwartek od
samego rana, przy dziennym świetle, podziwialiśmy budynek szkoły w nowej
odsłonie. Wszystko zostało wykonane naprawdę dobrze - zarówno filary, jak i
mury, a nawet same ramy drewniane, o które przecież tak bardzo się martwiliśmy.
Gdzieniegdzie wkradły się oczywiście jakieś wizualne błędy, ale to w Nepalu nie
do uniknięcia, taka po prostu jest jakość i nawet jak byliśmy na miejscu, to
nasz wpływ na to był zwyczajnie niewielki. Pracownicy estetycznie po prostu nie
potrafią lepiej, bo w Nepalu przeważająca większość ludzi nie zwraca na
estetykę uwagi. To, co nas razi w oczy, tutaj po prostu nikomu nie przeszkadza.
Ba, nikt tego nawet nie dostrzega.
My oczywiście od
razu wysunęliśmy zastrzeżenia co do tynkowania. Chociaż pracownicy bardzo się
starają, gdzieniegdzie widać zatarcia bądź uskoki. A w Nepalu po tynkowaniu nie
używa się gipsu, tylko zwyczajnie maluje się ściany, w związku z czym zatarcia
i uskoki będą również widoczne po pomalowaniu. Gdy powiedzieliśmy o tym
Prakashowi i kontraktorowi wszyscy zaczęli się śmiać i nie wiedzieli tak
naprawdę o co nam chodzi. Przecież to jest w Nepalu standardowe, jedyne możliwe
tynkowanie, a to, co uważamy za błąd - błędem nie jest. Lepiej się nie da i
koniec. Tutaj estetyka jest zwyczajnie mało istotna. My oczywiście chodzimy po
salach, rozglądamy się i wskazujemy pracownikom niedociągnięcia, prosząc ich
jednocześnie o poprawę, ale co zrobić. Głową mury nie przebijemy, a wszystkiego
dopatrzyć się też nie jesteśmy w stanie.
Jesteśmy za to
wdzięczni Prakashowi, ponieważ podczas naszej nieobecności wziął na siebie
obowiązek podlewania posadzki, filarów i nowo powstałych murów. I naprawdę
świetnie się spisał, każdego dnia podlewał szkołę trzy razy dziennie, co
zauważyliśmy już na pierwszy rzut oka. Jak dobrze, że mamy Prakasha i możemy na
niego liczyć! Bez niego byłoy dużo ciężej. To naprawdę wspaniały przyjaciel i
odpowiedzialny wicedyrektor.
Jak tylko jednak
wróciliśmy do Bakrang, tak też od razu
rozpoczęliśmy zmagania z bieżącymi problemami. Choć podczas ostatniej
wylewki zrozumieliśmy, że nowy elektryk będzie z nami współpracował do samego
końca (co nas w zasadzie ucieszyło, gdyż ma wiedzę na temat wszystkiego, czego
akurat potrzebujemy), to jednak w środę Prakash przekazał nam informację, iż
elektryk ten za pracę chciałby dużo więcej pieniędzy i jednak pracować z nami
nie będzie. W czwartek mial za to przyjść Harry, który nadal chce z nami
współpracować. Zdziwiliśmy się niezmiernie i jednocześnie byliśmy lekko
zmartwieni, gdyż baliśmy się, że Harry nie podoła temu zadaniu. Ale co więcej
mogliśmy zrobić? Musieliśmy to sprawdzić.
Harry w czwartek
faktycznie do Bkrang przyszedł, wraz z dwoma studentami i wspólnie odkrywali
puszki na parterowych sufitach. Nagle okazało się, iż na gwałt potrzebujemy
kabli elektrycznych, o czym nikt nas oczywiście uprzednio nie poinformował. A
po kable trzeba przecież pojechać do hurtowni i jakoś je do Bakrang
przetransportować. To nie jest kwestia kilku godzin. Harry stwierdził zatem, że
na dany dzień nie ma już dla niego więcej pracy (o zgrozo!). Maciej wyliczył
więc wszystkie obowiązki, które Harry ma do wykonania, wliczając w to potrzebę
cięcia rowków pod rurki na piętrze. Zbliża sie bowiem kolejna wylewka! Ale po
tym w zasadzie nic się nie wydarzyło, Harry nie zabrał się do pracy, rozpisał
nam tylko, co mamy w najbliższym czasie kupić i powędrował do domu. No więc jak
w taki sposób mamy pracować?
Wraz z
kontraktorem i Prakashem ustaliliśmy, iż chyba jednak musimy ściągnąć
elektryka, który ciagnął w naszej szkole rurki przy ostatniej wylewce i jakoś
dogadać z nim cenę. Kontraktor skontaktował się z elektrykiem i umówiliśmy się
na kolejny dzień.
W piątek, ku
naszemu zdziwieniu, elektryk przyjechał motocyklem do Bakrang wraz z Harrym,
który prosił nas usilnie, abyśmy jednak mu zaufali i pozwolili pracować przy
szkolnej elektryce. Przekonywał nas, że ma takie same umiejętności, co
poprzedni elektryk, że tak jak i on doskonale wie, jak wszystko przygotować, a
ten mu wyraźnie przytakiwał. No i ostatecznie nasze miękkie serca nie
wytrzymały i daliśmy Harremu jeszcze jedną szansę. Tym bardziej, że drugi
elektryk zażądał podwójnej stawki za wykonanie usługi. Mamy głęboką nadzieję,
iż z elektryką naprawdę nie będziemy już mieli więcej problemów.
Pracownicy
tymczasem wstawili już wszystkie ramy do okien i drzwi na pietrze i sukcesywnie
"zabambusowują" piętro pierwszego z budynków. Szalunki zostały już
ułożone na całości jego przestrzeni i rozpoczął się etap przygotowywania
wiązań. Za dwa dni ponoc wylewka na pierwszym budynku :)
Pozdrawiamy Was
serdecznie!
Ależ szkoła rośnie w oczach! Jesteście niesamowici!! :) tęsknię mocno, j.
OdpowiedzUsuń