Filary już stoją
Z Gorkha (gdzie udało nam się załatwić
wiele spraw formalno-finansowych) do Bakrang wróciliśmy w sobotę. Z centrum
miasteczka odebrali nas kierowcy traktorów i najpierw udaliśmy się razem z nimi
do wytwórni łupnia, a więc małych kamieni potrzebnych do sporządzania zaprawy.
Na miejscu czakała na nas niemiła niespodzianka. W wytwórni kamienie są
mieszane z piaskiem i malutkimi kamyczkami i w takiej formie sprzedawane są
klientom. Wytwórnia na tym zyskuje, ale klienci niestety tracą, bo to czyste
oszustwo! Oczywiście Nepalczycy nie zastanawiają się nad jakością i nie
protestują. Po prostu bez słowa biorą to, co im dają. My uparliśmy się, że na
pewno za "coś takiego" nie zapłacimy. Szefostwo zastanawiało się, co
by tutaj z nami zrobić, a że zakłócaliśmy ich spokojny i bezproblemowy rytm
pracy - postanowiono, że specjalnie dla nas zostaną załadowane kamienie prosto
z taśmy ( a więc takie o wyśmienitej jakości, bez mieszania). Ale i na to
musieliśmy poczekać, bo akurat wybiła godzina 10:00, a to w Nepalu czas konsumowania
ryżu. Zanim więc załadowano nam dwa pełne traktory i mogliśmy odjechać minęły
około dwie godziny. Ale w zasadzie przyzwyczailiśmy się już do tego, że w
Nepalu dosłownie na WSZYSTKO trzeba czekać. A kiedy ktoś mówi "5 minut'
trzeba pamiętać, że oznacza to pół godziny :) Czekanie (dla nas bezproduktywne,
będące synonimem utraty czasu, a dla Nepalczyków zupełnie naturalne) jest po
prostu wpisane w strukturę tutejszego życia.
Gdy już wszystko było gotowe ruszyliśmy
w 2-godzinną podróż traktorami do Bakrang. Wspólnie z Maciejem jednogłośnie
doszliśmy do wniosku, że wolimy się jednak wspinać do wioski na własnych
nogach. Po jeździe traktorem byliśmy cali poobijani i długo nie mogliśmy się
wyprostować :)
W poniedziałek (21.11.2016r.) z samego
rana wspinaliśmy się do głównej drogi, skąd pojechaliśmy do Khaireni, by
odwiedzić dwie inne wytwórnie tłucznia. Niestety firmy szybko się od siebie
uczą i węsząc zyski wszystkie zaczęły mieszać tłuczeń z piaskiem, zmielonymi
kamykami i innymi śmieciami. Pewien Nepalczyk powiedział nam "To jest
Nepal. Musicie zaakceptować tę jakość i się do niej przyzwyczaić. Nic lepszego
nie znajdziecie...". I jest w tym trochę racji. Tłucznia z Europy przecież
nie sprowadzimy. Wróciliśmy zatem do pierwszej wytwórni, która znajduje się
najbliżej Bakrang i w której może chociaż od czasu do czasu nasypią nam
tłucznia prosto z taśmy. A wieczorem ponownie wdrapywaliśmy się do wioski,
gdzie bardzo przyzwyczailiśmy się już do naszego małego, nepalskiego domku :)
Wtorek minął nam na kontrolowaniu
postępów budowy i odbieraniu nadjeżdżającego towaru. Pracownicy tego dnia
wykładali w fundamentach kamienie, przygotowując tym samym teren pod filary.
Kontrola wszystkich dokumentów oraz wszelakie sprawy formalno-finansowe, to w tym
projekcie, jak nie trudno się domyśleć, moje obowiązki :) Jako mała księgowa
mam nawet swoje dwa stanowiska pracy. Jedno w naszym domku, a drugie na placu
budowy. Wszyscy patrzą na mnie z zaciekawieniem, gdy rozmyślam nad czymś
wpatrzona w mały komputerek.
We wtorek odwiedził nas także Pan Ram,
którego od przylotu do Nepalu jeszcze nie widzieliśmy! Z uwagą oglądał nasze
poczynania na placu budowy i cieszył się razem z nami, że wreszcie odnosimy
sukcesy!
Następnie wspólnie udaliśmy się do
Bakrang-5, gdzie ekipa z Australii, Francji i Hiszpani od trzech miesięcy
buduje szkołę podstawową. Istnieją tam już dwie klasy, które nie uległy
zniszczeniu, a ludzie z Australii dobudowują kolejne dwie. Reprezentują
prywatną inicjatywę, jednak podpinają się pod większy projekt realizowany w
różnych miejscach Nepalu. Przy pomocy lokalnych mieszkańców samodzielnie
wytwarzają cegły z gliny, piasku i cementu. Szkoła jest budowana na zupełnie
innej zasadzie niż nasza, ponieważ nie ma filarów żelbetonowych. Ekipa chce
skończyć budowę już za trzy tygodnie. Ich cegły są naprawdę piękne, równe i
eleganckie. Budynek nie musi być dzięki temu tynkowany. My nie możemy sobie
pozwolić na taki sposób (w ciągu dnia można zrobić ok. 350 cegieł, a więc same
cegły przygotowywalibyśmy jakieś 8 miesięcy). Poza tym - musimy budować na
filarach żelbetonowych. Ale jak najbardziej podoba nam się ta idea -
Austalijczycy uczą mieszkańców jak przygotowywać cegły i jak odbudowywać własne
mieszkania. Na miejscu zostawią też wyciskarkę do cegieł, którą mieszkańcy będą
mogli używać do prywatnych potrzeb :)
W środę (23.11) z samego rana znów
wspinaliśmy się do głównej drogi (całkiem niezły trening dla mięśni i
kondycji), by spotkać się z naszym przyjacielem Harrym, który jest elektrykiem
i w nowo powstającej szkole będzie zajmował się wraz z Maciejem właśnie
elektryką. Kable i prąd to jego działka :)
Wraz z Harrym pojechaliśmy do Dumre,
gdzie znajduje się hurtownia elektryczna. Tam poznaliśmy ceny wszystkich
potrzebnych nam materiałów i teraz będziemy czekać na wyliczenia Harrego, by
sporządzić kosztorys podłączenia elektryki w szkole. W środę do Bakrang
przyjechały także cztery traktory z łupniem, a pracownicy w międzyczasie
zalewali fundamenty pod filary wylewką betonową.
W czwartek, zupełnie niespodziewanie
(jak zwykle w Nepalu) okazało się, że brakuje nam prętów metalowych 12mm. To
nic, że przez ostatnich kilka dni nieustannie wręcz pytałam naszych wykonawców,
czy nie potrzebują dodatkowych prętów. Jakieś wpadki przecież muszą być :) Na
szczęście pracownicy mają na budowie naprawdę wiele do zrobienia i brak prętów
konkretnej wielkości nie zatrzymał ich pracy. My za to kolejny już dzień
wspinaliśmy się, by dotrzeć tym razem do Gorkha, gdzie zakupiliśmy potrzebną
ilość prętów 12mm. Przy okazji pozałatwialiśmy kilka bieżących spraw i
zakupiliśmy linę potrzebną do stawiania fundamentów.
W piątek (25.11) pracownicy na wylewce
betonowej układali kratownicę z prętów metalowych. Nam tymczasem udało się
porozumieć z właścicielami dużego sklepu budowlanego w Gorkha. Będziemy tam kupować wszystkie
pręty metalowe i cement, który otrzymamy za okazyjną cenę 790 rupii za worek!
Późnym popołudniem nastąpiła dla nas bardzo ważna chwila. Pracownicy ustawili 6
pierwszych filarów z prętów metalowych w fundamentach! Możecie w to
uwierzyć? Jak dziś pamiętam nasze
wielokrotne rozmowy z Maciejem, które nieustannie toczyliśmy ze sobą, odkąd
tylko pojawiliśmy się w Nepalu, a więc od ponad roku. "Wyobraź sobie, że
na naszej budowie wreszcie staną filary! To będzie niesamowite. A potem już
wszystko z górki!". Kiedy czekanie na pozwolenie wciąż się przedłużało
zadawaliśmy sobie pytania: "Myślisz, że postawimy kiedyś w Bakrang filary?
Myślisz, że w końcu się uda?" A potem, gdy uzyskaliśmy pozwolenie,
nadszedł maj, a wykonawca, którego zatrudniliśmy w tym czasie zupełnie nie
dawał sobie rady. Nawet z wykopaniem fundamentów. "I co z tymi naszymi
filarami? Chyba tym razem się nie uda. Będziemy musieli wrócić po monsunie i
wtedy się o nie postarać" - mówiłam.
Nie wiem dlaczego, ale stawianie filarów
stało się dla nas jakimś symbolicznym elementem budowy. Zwiastunem postępu i
nieustannego zbliżania się do celu (choć to przecież dopiero początek pracy).
Filary są jednak w naszej budowie najważniejsze. To najtrudniejszy z etapów
stawiania budynku. Jeśli filary zostaną ustawione prosto, wręcz idealnie, i
dobrze zalane betonem - wtedy szkoła będzie naprawdę silna i odporna na
trzęsienia ziemi.
No i nadeszła ta symboliczna chwila. 25
listopada 2016r. stawiamy pierwsze filary z prętów metalowych. Serce rośnie! :)
W sobotę
z samego rana z Bakrang-6 przemieszczamy się do Bakrang-1. Pan Ram
zaprosił nas do siebie na śniadanie. Gdy docieramy na miejsce w Bakrang-1
zastajemy Gitę - żonę Rama, Anandę - jego syna, Saradę - synową oraz ich
słodką, już prawie dwuletnią córeczkę, na której widok bardzo się ucieszyliśmy.
W końcu przez dłuższy czas mieszkaliśmy z nią w Kathmandu, codziennie się z nią
bawiliśmy, uczyliśmy pierwszych angielskich słów, a na koniec wyprawiliśmy jej
pierwsze urodziny z tortem w roli głównej
:) Nasz mały bąbel już wcale nie jest taki mały - to teraz piękna panienka.
Potrafi chodzić i powtarza już niemal wszystkie nepalskie słowa, a nawet tworzy
proste zdania. Początkowo nas nie poznała i była nieufna, ale wystarczyło
wyłącznie pół godziny, aby znów zaczęła się z nami radośnie bawić. Uroczo
powtarzała nasze imiona i nieustannie mówiła do mnie "Didi", co w
języku nepalskim oznacza siostrę :)
Choć w Bakrang-1 spędziliśmy 3 godziny,
nie udało nam się spotkać z Panem Ramem. Byliśmy lekko zdziwieni, że gdzieś
wyjechał i nas o tym nie poinformował, a przecież od tygodnia zapraszał nas na
śniadanie. Jak się okazało, jego rodzina nie wiedziała nawet, że ich tego dnia
odwiedzimy. Ale tak się czasem w Nepalu zdarza. Różnica kultur :)
Wieczorem do naszego domku na kolację
zaprosiliśmy australijsko-francusko-hiszpańską ekipę, która buduje małą szkołę
w Bakrang-5. Odwiedziła nas również dwójka ich nepalskich przyjaciół i nasz
cudowny Prakash. Do tego zeszli się nasi sąsiedzi z wioski i mieliśmy imprezę
na 13 osób. Przygotowaliśmy pastę z sosem serowym z nepalskiego, specyficznego
makaronu, którego konsystencja nie ma jednak z makaronem wiele wspólnego (nie
wiem jak oni go produkują, ale nawet najgorszy polski makaron nie jest takim
glutem :) A tutaj za każdym razem ta sama sytuacja. Dobrze, że już się do tego
przyzwyczailiśmy). Do tego sałatka z pomidorów, ogórków i rzodkiewek. Wyszło
mimo to przepysznie - wszyscy do czysta opróżnili swoje talerze. Atmosfera była
bardzo sympatyczna i miło spędziliśmy czas. Impreza trwała aż do 2 w nocy :)
W niedzielę znów podlewaliśmy
fundamenty, po czym udaliśmy się do Gorkha, aby zamówić nową dostawę
materiałów. A budowa rośnie i rośnie. Każdego dnia w fundamentach pojawiają się
nowe filary zalewane betonem.
Poniedziałek okazał się być bardzo
ważnym dniem dla całej społeczności szkolnej i mieszkańców naszej wioski. Puja
- to hinduistyczny obrządek religijny. Odprawiany jest on oczywiście ze względu
na przeróżne okazje, ale na terenie budowy ma on miejsce podczas wstawiania
filarów do fundamentów. To poniekąd w tym przypadku odpowiednik naszego
kamienia węgielnego. Gdy przyszliśmy na teren budowy czekały tam na nas
wszystkie dzieci ze szkoły, nauczyciele, kontraktorzy i pracownicy. Zapaliliśmy
kadzidła, ważni mieszkańcy wioski posypali jeden z filarów kwiatami i ryżem,
rozbili kokos, a potem we dwójkę z Maciejem nałożyliśmy na kielnię cement i
symbolicznie rozsypaliśmy go pod filarem, a pracownicy otrzymali specjalną
premię. Rzległy się okrzyki, oklaski i wszyscy zostaliśmy namaszczeni tikkami
na czołach. Na koniec rozdaliśmy cukierki dzieciom i zrobiliśmy sobie wspólne
zdjęcia. Było naprawdę przesympatycznie! To bardzo radosne chwile. A po całej
ceremonii zaprosiliśmy najważniejszych mieszkańców, Prakasha i kontraktorów na
herbatę do naszego domku.
Co prawda kilka godzin później
posprzeczaliśmy się z szefami naszej firmy wykonawczej. Na wylanych
fundamentach nieustannie zalegał piasek, który zalegać na nich nie może.
Niestety przy każdym ruchu pracowników ziemia opada z pobliskich skarp i pracownicy
o to nie dbają, choć wciąż zwracamy im na to uwagę. My sprzątamy, a za chwilę
wszędzie znów jest pełno ziemi. W Nepalu przy tego typu pracach rzadko dba się
o takie szczegóły. Ludzie przyzwycaili się do swojej jakości wykonania (dużo
słabszej niż ta europejska) i nie do końca rozumieją, o co nam chodzi. A my przecież nie czepiamy się bez powodu.
Chcemy, by szkoła stanęła tutaj na lata, była silna i wytrzymała. A będzie taka
tylko jeśli ziemia nie będzie zalegać pomiędzy cementem.
Sytuacja została opanowana, jednak
atmosfera pozostała lekko napięta. Wieczorem dostaliśmy za to zaproszenie od
naszych pracowników na wspólne jedzenie Dal Bathu i spędziliśmy z nimi bardzo
miły wieczór. To naprawdę sympatyczne chłopaki.
Komentarze
Publikowanie komentarza