Start i... pauza
Wybaczcie nam
bardzo długi brak wiadomości. Ani w Gorkha ani w Bakrang nie mieliśmy jednak
dostepu do Internetu, a często byliśmy także odcięci od prądu! Pozwólcie zatem,
że przedstawimy Wam w skrócie wydarzenia z ostatnich trzech tygodni.
29 kwietnia
otrzymaliśmy zgodę na budowę szkoły w wiosce Bakrang-6. Przez cały dzień nie
opuszczał nas dobry humor. O sukcesie poinformowaliśmy wszystkich przyjaciół,
znajomych i osoby, które wsparły nasz projekt. Byliśmy naprawdę szczęśliwi.
W sobotę (30.04.2016)
w Nepalu organizowany był dzień Polski. Tego dnia z wizytą z New Delhi
przyleciał Ambasador Polski w Indiach Pan Tomasz Łukaszuk wraz z małżonką Marią
Łukaszuk. Wraz z Maciejem otrzymaliśmy zaproszenie na uroczystą kolację, która
odbywała się w jednym z bardziej ekskluzywnych hoteli w Kathmandu. W gronie
wysokich urzędników, w tym również wice prezydenta Nepalu, czuliśmy się nieco
nieswojo, jednak szybko zintegrowaliśmy się z otoczeniem. Część formalna trwała
zaledwie pół godziny - kilka przemówień i wręczenie odznaki dla Konsula
Honorowego Rzeczpospolitej Polski w Nepalu. Druga część to wykwintna kolacja, a
w jej tle zdjęcia Polski, które przygotowaliśmy z Maciejem na tę okazję. Choć
bardzo miło spędziliśmy czas - pomyśleliśmy, że świat formalnej etykiety nie
jest naszym światem. Za dużo w nas spontaniczności :)
W poniedziałek
rozpoczęliśmy poszukiwania pracowników, którzy mogliby budować szkołę w
Bakrang. W Kathmandu spotykaliśmy się z Nepalczykiem polecanym przez Pana Rama.
Długo dyskutowaliśmy na temat warunków i kwestii finansowych. Niestety cena
mocno przekroczyła nasz budżet - 600 rupii za fit kwadratowy to stanowczo za
dużo.
Reszta dnia mija
nam na malowaniu bramy wejściowej w domu Pana Rama. Teraz wygląda naprawdę
bardzo ładnie. Piękny, błękitny kolor zaprasza do odwiedzin :)
We wtorek
(03.04.2016) przygotowujemy się do wyjazdu z Kathmandu - płacimy za projekt
naszemu inżynierowi strukturalnemu i robimy ostatnie zakupy. Wypisujemy także
36 pocztówek - do mediów, szkół i prywatnych darczyńców, którzy nas wsparli.
Dokumentujemy je fotograficznie i wysyłamy z poczty głównej w Kathmandu. Mamy
nadzieję, że dotrą jak najszybciej :)
W środę z samego
rana łapiemy autobus do Gorkha. Po dotarciu na miejsce robimy wstępne
rozeznanie - odwiedzamy wszystkie sklepy budowlane. Niestety czeka na nas
niemiła niespodzianka. Cena prętów stalowych wzrosła o 17 procent za kilogram,
a transport z Gorkha do Bakrang (15km) kosztuje obecnie 5000 rupii (190zł)!
Przypomnijmy, że w maju zeszłego roku wszystkie firmy oferowały darmowy
transport przy zakupie dużej ilości materiałów. Obecnie w Nepalu trwa sezon
budowlany - do rozpoczęcia monsuno pozostało 40 dni. Wszyscy chcą zatem
zakończy swoje budowy w tym czasie.
Cały wieczór
wykonujemy także obliczenia - ile materału tak naprawdę potrzebujemy? Kilogramy
mnożymy przez cenę i wpadamy w depresję. Przy obecnych cenach nie wystarczy nam
funduszy na wybudowanie szkoły!
W czwartek
spotykamy się z Prakashem i udajemy się do Departamentu Edukacji w Gorkha.
Dyrektor szkoły przygotował dla nas specjalny list polecający - próbujemy
bowiem pozyskać dla Macieja wizę inną niż turystyczną. Chcemy, aby Maciej
wrócił do Nepalu w listopadzie i kontynuował budowę szkoły po monsunie. Ja
dolecę do niego w styczniu przyszłego roku - jestem w trakcie pisania książki
dla dzieci o Nepalu i marzę, aby wydać ją do końca bieżącego roku :) Żartujemy
sobie czasem, że taka właśnie była nasz karma - gdyby nie ponad
pięciomiesięczne oczekiwanie na pozwolenie, pomysł napisania książki
prawdopodobnie nigdy by się nie narodził :)
Oficer z
Departamentu Edukacji powinien wystawić nam kolejny list polecający, który
następnie powędruje do Ministerstwa Edukacji w Kathmandu. Dwa listy to wciąż
jednak za mało - w Nepalu wszystko jest skomplikowane. Ministerstwo Edukacji
zobowiązane jest wystawić własny list polecający dla Departamentu do spraw
imigracji. Po dopełnieniu tych wszystkich formalności obcokrajowiec może
uzyskać wizę inną niż turystyczną, która zezwala mu przebywać na terenie Nepalu
dłużej niż pięć miesięcy w ciągu roku kalendarzowego.
Oficer z
Departamentu w Gorkha oczywiście tłumaczy nam, że wydać listu nie może, że tak
naprawdę nic o nas nie wie i nie ma takiej władzy. Zaznacza, że uzyskanie
takiej wizy będzie bardzo trudne i zaleca wrócić nam w poniedziałek, aby
porozmawiać z kimś innym. Procedura nie wygląda na prostą, więc obawiamy się,
że obydwoje wrócimy do Nepalu dopiero w styczniu przyszłego roku. Chcemy
odbudować szkołę dla nepalskich dzieci, ale nepalsc urzędnicy nie chcą nas na
swoim terytorium w okresie dłuższym niż pięć miesięcy. Ciężko nam to zrozumieć.
W czwartek
spotykamy się także z kolejnym właścicielem firmy budowlanej. Wstępnie udaje
nam się ustalić warunki współpracy i rozsądną cenę - 300 rupii za fit
kwadratowy. Wieczorem spotykamy się również z inżynierem pracującym w Gorkha
dla Czerwonego Krzyża, który zgadza się współpracować z nami przy projekcie za
jedyne 200$ miesięcznie. To najbardziej konkretny i najbardziej pracowity
Nepalczyk, jakiego tutaj spotkaliśmy. Jest świetnym fachowcem i bardzo dobrze
mówi po angielsku. W dodatku chce nam pomóc ze względu na ideę, a nie zarobek.
Będzie zatem przyjeżdżał do Bakrang, aby kontrolować budowę. Nasz inżynier ma
na imię Madu. Umawiamy się z nim wstępnie na sobotę w Bakrang - Madu chce dokładnie
obejrzeć teren, na którym będziemy budować.
W piątek
(06.04.2016) udajemy się zatem do naszej wioski. Jak się okazało, w Gorkha od
kilku dni trwa strajk - dwie prywatne firmy autobusowe walczą między sobą o
klientów i transport nie funkcjonuje (w Nepalu większość autobusów
obsługiwanych jest przez firmy prywatne). 15 kilometrów do Bakrang przemieżamy
więc na pieszo. Gdy mamy przed sobą ostatnie 4 kilometry pod górę - nadciąga
potężna burza. Pędzimy ile tylko sił w nogach, a mięśnie odmawiają posłuszeństwa.
Kilka minut przed ulewą udaje nam się schronić w pierwszym domu w wiosce. Tam
spędzamy dwie godziny i późnym wieczorem docieramy do domu Prakasha, gdzie
spędzamy noc. Mogę powiedzieć tylko jedno - burze w Polsce nawet w połowie nie
mogą dorównać tym w Nepalu.
W sobotę z
samego rana do Bakrang dociera nasz inżynier - Madu. Ogląda teren i sporządza
notatki. Chce w Gorkha osobiście spotkać się z szefem firmy budowlanej, aby
upewnić się, że jest przygotowany na tak potężną budowę. Zawsze powtarzaliśmy,
że duży budynek naszej szkoly będzie miał 300m2. Okazuje się jednak, że cała
powierzchnia tego budynku będzie przekraczać 500m2. W międzyczasie zdobyliśmy
kontakt do kolejnej firmy budowlanej, aby porównać ceny i warunki.
Wieczorem wraz z
inżynierem przeprowadzamy rekrutację. Po długich rozmowach i ustaleniach
decydujemy się na pierwszą firmę z 20-letnim doświadczeniem. 300 rupii za fit
kwadratowy to najniższa cena, jaką udało nam się wynegocjować. W Bakrang na
stałe będzie pracować około 13 pracowników. Szef firmy budowlanej zobowiązał
się wylać fundamenty do naszego wyjazdu. Mamy nadzieję, że wszystko pójdzie
zgodnie z planem - do wylotu pozostało już tylko 38 dni. Kiedy ten czas
zleciał? Nie mam pojęcia!
Niestety
wszystko wskazuje na to, iż ze względu na rosnące ceny nie uda nam się postawić
całego budynku za zebrane finanse. Liczymy na pomoc mieszkańców wioski. My sami
również będziemy pomagać na budowie, aby obniżyć koszty. Według wyliczeń
inżyniera to prawdopodobnie jednak nie wystarczy. 80 tysięcy dolarów, które
posiadamy, to zbyt mała kwota. Dlaczego? Po pierwsze ceny transportu, które
wzrosły w trakcie kryzysu paliwowego, ku naszemu zdziwieniu nie wróciły do
normy. Każdy poszczególny transport jest o około 1500rupii droższy. Po drugie,
w Nepalu trwa obecnie kryzys metalowy - ceny prętów wzrosły o całe 10%. Po
trzecie natomiast, nowe przepisy budowlane wymuszają na nas wykonanie budynku
na podwójnych wiązaniach (a nie pojedynczych, jak było do tej pory), co podnosi
koszty projektu o kolejne 10%. W trakcie budowy będziemy musieli wznowić zatem
zbiórkę funduszy, aby ukończyć cały budynek. Koszt budowy 8 sal będzie o około
30-40% droższy. Mamy nadzieję, że nic nas jednak nie powstrzyma! Nepalskie
dzieciaki potrzebują szkoły, a my musimy uzbierać brakujące fundusze!
Niedzielę
spędzamy na ponownym wypisywaniu pocztówek - tym razem do wszystkich znajomych.
Na poniedziałek jesteśmy umówieni z inżynierem - chcemy zakupić pierwsze pręty
metalowe i przetransportować je do Bakrang. Tego dnia w wiosce pojawi się także
nasza ekipa budowlana! Wszystko wreszcie zaczyna się układać! Jeśli przebiegły
los nie podłoży nam nogi - na dniach wystartujemy z budową! To będzie
najpiękniejsza chwila w ciągu ostatnich 6 miesięcy :)
W poniedziałek
plany ulegają zmianie - jak zwykle zresztą w Nepalu. Inżynier nie może się z
nami spotkać, ponieważ ma do wykonania pracę poza Gorkha. Spotykamy się za to z
Prakashem, aby ustalić szczegóły naszych działań w Bakrang. W międzyczasie
okazuje się, że Nepalczyk, który zgodził się dla nas transportować wszystkie
towary za 3500rupii z Gorkha i 4000rupii znad rzeki, jednak się rozmyślił. Jest
w tak zwanej "unii transportowej" i zabroniono mu pracować za tę
sumę. Musimy szukać więc innego transportu.
Ponadto Maciej
ponownie udaje się do Departamentu Edukacji. Spotyka się z dyrektorem, który,
ku naszemu zdziwieniu, wystawia mu list polecający dla Ministerstwa Edukacji.
Jest szansa, że uda się uzyskać nieturystyczną wizę na listopad i grudzień
bieżącego roku! Wkrótce będziemy musieli udać się do Kathmandu, aby dokończyć
formalności.
Wieczorem
dociera do nas inżynier. Odwiedzamy wiele sklepów budowlanych i zamawiamy
pierwszy transport na następny dzień. Właściciel sklepu ma własną ciężarówkę i
zgodził się przetransportować towar za odpowiadającą nam cenę. Dostarczymy
cement i pręty metalowe o rozmiarze 16mm i 8mm. Kierowca ciężarówki ma odebrać
również z innego sklepu pręty o rozmiarze 20mm - niestety jedynie kilkanaście
sztuk. W całej Gorkha i pobliskich miejscowościach brakuje tego typu prętów. To
dla nas bardzo duży problem, ponieważ 22 duże filary naszej szkoły musza być
wykonane z prętów 20mm! Do czasu, aż je sprowadzimy, pracownicy będą jednak
wykonywać małe filary tarasowe z prętów 16mm.
We wtorek
(10.05.2015) transport do Bakrang miał wyruszyć o godzinie 9:00. Poczucie czasu
w Nepalu jest jednak odmiennie różne od naszego i opóźnienia są tutaj rzeczą
dla wszystkich wręcz normalną. Ciężarówka została załadowana dopiero o godzinie
13:00. Nagle okazało się także, że kierowca nie odbierze z drugiego sklepu
prętów 20mm. Właściciel sklepu tłumaczył się tym, iż ciężarówka została do
pełna załadowana 40 workami cementu i pozostałymi prętami. Obiecuje jednak, że
odbierze je następnego dnia, gdy wyśle do nas kolejny transport z prętami 16mm,
których ponoć ma pod dostatkiem! Lekko poddenerwowani wskakujemy do ciężarówki,
zabieramy 4 pracowników i ruszamy do Bakrang. Ciężarówka była bardzo stara, a
jej opony niemal się rozlatywały. Obawialiśmy się, że nie dojedziemy na miejsce
- musimy w końcu pokonać 4 km w dół i 4 kilometry stromo pod górę po polnej,
wyżłobionej drodze. Ostatecznie bez większych problemów docieramy do Bakrang.
Pracownicy wyładowują towar i od razu ruszają do pracy - rozprostowują
wszystkie pręty, co bardzo nas cieszy. Myślimy wtedy, że trafiła nam się dobra
ekipa.
W środę z rana
kontrolujemy pracowników - panuje ogólne rozprężenie. Tego dnia do Bakrang
miało dojechać kolejnych 10 osób. Na miejscu jest naprawdę dużo pracy - trzeba
poprawić całe fundamenty i skonstruować 33 filary łączone ze sobą podwójnymi
wiązaniami na długości i szrokości. W Bakrang wciąż są wyłącznie 4 osoby, które
pracują bardzo wolno. Cieszymy się, że ostatecznie nie zdecydowaliśmy się na
wynagrodzenie godzinowe - przy takim tempie pracy na pewno byśmy zbankrutowali,
a do tego jeszcze osiwieli z nerwów.
Maciej wsiada z
Prakashem na motor i wspólnie jadą do Gorkha, aby dopilnować drugiego
transportu, który miał wyjechać ponoć o godzinie 9:00, a wciąż nie ma go
jeszcze na miejscu. O 12:00 docierają do Gorkha i, jak łatwo się domyśleć,
ciężarówka nie jest jeszcze nawet załadowana. Maciej czeka do godziny 14:00 -
pod sklep podjeżdża wreszcie ciężarówka z cementem.
-Gdzie są pręty
16mm? - pyta się Maciej.
-Nie mam prętów
16mm. - ze spokojem odpowiada właściciel sklepu.
Szaleństwo.
Inaczej nie da się tego nazwać!
-Wczoraj
mówiłeś, że masz ich bardzo dużo i dzisiaj miały być załadowane na ciężarówkę!
-No tak, ale
dzisiaj już ich nie mam.
Jak się kolejny
raz okazało - w Nepalu słowo mówione nie ma zbyt dużego znaczenia. Następnego
dnia bardzo często jest już nieaktualne.
Maciej jest zły,
ale postanawiamy zabrać ciężarówkę z cementem i doładować ją prętami 20mm z
innego sklepu, które dzień wcześniej zamówiliśmy i nawet chcieliśmy za nie z
góry zapłacić. Właściciele jednak gotówki przyjąć nie chceli i zapewnili nas,
że pręty będą na nas czekać.
Ciężarówka
podjeżdża pod sklep, Maciej prosi o załadunek, a właściciel sklepu informuje
nas, że nie chce nam sprzedać prętów. Dlaczego? Bo za nie nie zapłaciliśmy!
Mamy wrażenie, że uczestniczymy w jakiejś grze.
Maciej prosi,
aby sprzedano nam pręty. Bardzo ich potrzebujemy! Nie i koniec. Nie sprzedadzą!
Jak się okazało - byli źli, że kupujemy materiał z innego sklepu. Z chęcią
kupilibyśmy od nich, ale wszystkie ceny mieli dużo droższe. My skrupulatnie
kalkulujemy koszty i nie możemy sobie pozwolić na niepotrzebne wydatki.
Maciej tym razem
jest już naprawdę wściekły. Zawraca ciężarówkę - nie może przecież jechać w
połowie pusta! Po drodze prowadzi zaciekłą rozmowę z Prakashem i oznajmia mu, że
nie jest w stanie w taki sposób pracować. W Nepalu nikt nie jest za nic
odpowiedzialny. Maciej nie wytrzymuje tego psychicznie. Od kilku dni poziom
naszego stresu przekracza wszystkie limity. Jesteśmy emocjonalnie wyczerpani.
Do wyjazdu został nam już tylko miesiąc, a nic nie toczy się zgodnie z planem.
Pracowników w Bakrang miało być 13, a jest 4. Jak mają sobie poradzić na tak
wielkiej budowie? Nie możemy ufać ani firmom transportowym ani budowlanym. W
sklepach też nikt z nami nie współpracuje. Jak mamy budować?
Maciej późnym
wieczorem dociera do Bakrang i oznajmia mi, że wycofujemy się z projektu. Że to
przekracza jego psychiczne siły, że nerwowo sobie nie radzi, że ma ataki złości
i że nie potrafi pracować w taki sposób. Tłumaczę mu, że nie możemy się teraz
wycofać, że czekaliśmy na pozwolenie pięć i pół miesiąca. Że Nepal nie jest
taki, jak kraje europejskie, że ludzie mają wiele prolemów, system jest
niewydolny i dlatego pomagamy właśnie tutaj. Maciej upiera się jednak, że to
koniec. Że zaangażował sie w coś, co go przerosło.
W czwartek
(12.05.2016) Maciej oznajmia Prakashowi, że wycofujemy się z projektu, że nie
ma już siły i że wracamy do domu. Zostawiamy im projekt, zakupione materiały i
wszystko mogą wykorzystać, jesli tylko znajdą kogoś, kto zechce im wybudować
szkołę.
Huśtawka
emocjonalna wykańcza mnie psychicznie. Z nerwów cała się trzęsę i chce mi się
płakać, gdy myślę o szkole, która nie powstanie. W domu Prakasha przeglądamy
wszystkie rzeczy, aby zabrać tylko te, których potrzebujemy. Nagle wokół nas
pojawia się delegacja z wioski. Wszyscy proszą, abyśmy zostali. Obiecują, że ze
wszystkim nam pomogą. Trwają długie rozmowy.
-I co robimy? -
pyta mnie Maciej.
-Zostajemy -
odpowiadam - Jeśli tylko poradzisz sobie z tym psychicznie. Bo łatwiej na pewno
nie będzie. Jeśli nie będę musiała Cię tutaj pochować - zostajemy.
Podjęliśmy
decyzję. Mówimy Prakashowi, że dajemy im ostatnią szansę. Że w końcu muszą się
także zainteresować budową, że nie może się kończyć tylko na obietnicach i
ciągłym powtarzaniu "no problem".
Razem z
Prakashem jeszcze tego samego dnia jedziemy do Abu Khaireni, kilkanaście
kilometrów od Gorkha, aby porozmawiać z właścicielem dużego sklepu z
materiałami, który, ku naszej uciesze, mówi po angielsku! Zamawiamy pręty 20mm,
które mają dojechać za 5-7 dni (w Nepalu trwa ponoć kryzys metalowy) i kupujemy
pozostały materiał, który jeszcze tego samego dnia chcemy przewieźć do Bakrang.
`
Prakash załatwił
nam transport. Traktor - 4,5t za 4500rupii. Bardzo dobra cena! Gdy kierowca
przyjeżdża na miejsce okazuje się jednak, że traktor może zabrać wyłącznie 3,5t
za tę samą cenę. Maciej znów wpada w złość. Uspokajam go i rozmawiam z
właścicielem sklepu, który deklaruje, że da nam transport 4,5t za 4500rupii,
gdyż chce pomóc nam wybudować szkołę. W Bakrang spędził w dzieciństwie wiele
czasu. Według jego opinii traktor z takim ładunkiem bez problemu dojedzie do
naszej wioski.
Kierowca
przyjeżdża na miejsce, a pracownicy sklepu załadowują traktor - 40 worków
cementu oraz pręty - 16mm i 8mm. Po dwóch godzinach, prawie przed zmierzchem,
ruszamy w drogę. Z górki idzie łatwo. Pod górę jest już jednak dużo trudniej.
Traktor zakopuje się co kawałek w miękkiej ziemi. Przód jest zbyt lekki i koła
stają dęba. Z Maciejem o mało nie osiwieliśmy ze stresu. Z lewej strony
przepaść, z prawej strony przepaść, a traktor wije się na wąskiej krawędzi. Dwa
razy udało nam się odkopać i ruszyć dalej. Jednak za trzecim razem, zaledwie 10
minut przed samym Bakrang, zakopaliśmy się na dobre. Kierowcy może by się udało
wyjechać, jednak niespodziewanie rozpoczęła się potężna ulewa i burza. Wtedy
nie było już szans.Wystarczy 10 minut deszczu, aby z gór spływały potoki wody.
Przykryliśmy cement i pręty plandeką, przeczekaliśmy najsilniejszy deszcz i
cali przemoczeni pomaszerowaliśmy do wioski. Traktor został na drodze -
całkowicie ją blokując.
Spodziewacie się
zapewne, że kierowca był zły? Nic z tego! Pełen radości i uśmiechu na twarzy
spędził noc w jednym z domów w Bakrang. Tego możemy Nepalczykom pozazdrościć.
Niemal nigdy się nie denerwują i nie widzą problemów tam, gdzie my je widzimy.
Są nadzwyczaj spokojni i radośni!
Następnego ranka
ściągnęliśmy kolejny traktor, który za pomocą liny, po wielu minutach walki,
wyciągnał nasz pojazd z błota. Część prętów zrzuciliśmy na ziemię i traktor
dojechał do Bakrang. Pracownicy w tym czasie nie zrobili praktycznie nic.
Jedynie pręty były wiązane sukcesywnie. Fundamentów wciąż nikt nie kopał, a
zamiast trzynastu pracowników było ich sześciu.
Razem z Maciejem
rozpoczęliśmy segregowanie drewna, które pozostało jeszcze ze starej szkoły. W
tym czasie kierowca przywiózł nam małe kamienie potrzebne do przygotowania
cementu. Zamówiliśmy 2,5 metra sześciennego, a więc cały traktor. Przyjechały
może 2 metry sześcienne. Co się stało z resztą? Tego nie wie nikt. To już
kolejna sprawa, którą będziemy musieli wyjaśnić. Praca w Nepalu idzie jak
przysłowiowa krew z nosa. Na każdym kroku problemy i nieścisłości. Każdego dnia
stres i nerwy. Ewidentnie przeżywamy potężny kryzys - czujemy się wyczerpani
psychicznie i emocjonalnie.
W sobotę
wreszcie, po długiej przerwie, siadam do pisania książki. Nie jest to łatwe.
Upał, jaki panuje w Nepalu, utrudnia jakąkolwiek pracę. 35 stopni w cieniu
sprawia, że ciało, nawet bez wysiłku, zalewa się potem. W naszej chatce nie
jest nic lepiej - jedyne 34 stopnie. Nie wiadomo gdzie znaleźć sobie miejsce.
Maciej tymczasem
walczy z pracownikami. Ich szef jest od dwóch dni nieobecny na placu budowy.
Pracownicy zabrali się do kopania, ale robią to krzywo. Nikt ich nie
kontroluje. Pracują pięć minut, a potem pół godziny odpoczywają. Nikt z nich
nie słucha Macieja, który mówi im, co mają robić. W takim tempie na pewno nie
wykonamy fundamentów w całości, choć szef firmy budowlanej zapewniał nas, że
jest w stanie to zrobić. Czyżby kolejna obietnica bez pokrycia?
W niedzielę
(15.05.2016) na budowę przyjeżdża wreszcie nasz inżynier. Na miejscu pojawił
się też szef pracowników! Tłumaczymy im, że nikt tutaj nie pracuje poprawnie,
że pracowników miało być o wiele więcej, że pracy jest bardzo dużo, a wszyscy
się obijają, a gdy już coś robią, to nie wiedzą, jak to poprawnie wykonywać.
Szef firmy
budowlanej najpierw oznajmia nam, że pracownicy nie są w stanie ręcznie wykopać
tak dużych fundamentów. To ciekawe, bo jeszcze trzy dni wcześniej twierdził, że
nie będzie z tym żadnych problemów. Proponuje wynajęcie koparki, która ułatwi
pracę i za którą sam zapłaci. Początkowo nie jesteśmy przekonani do pomysłu,
obawiamy się, że koparka wykopie zbyt duże fundamenty, jednak Madu, nasz inżynier,
uspokaja nas, że nawet jeśli wykopane fundamenty będą większe od filarów, to
nie zwiększy naszych kosztów. Luki wypełnimy wykopaną ziemią - to standardowa
procedura. Ostatecznie zgadzamy się na wynajęcie koparki.
Po pięciu
minutach pojawia się jednak kolejny problem - kierownik budowy stwierdza, że
nie może pracować za 300rupii za fit kwadratowy (choć taką cenę ustaliliśmy
ponad tydzień temu). Na miejscu jest za
dużo pracy i to mu się nie opłaca.
Ze względu na
niedzielę Maciej nic nie mówi, za to ja wpadam w szał. Czy tak zachowują się
poważni ludzie? Kierownik jest na miejscu prawie tydzień i właśnie stwierdził,
że nie będzie pracować za ustaloną cenę? Niewiarygodne! Maciej ściąga polską
flagę z placu budowy i pokazuje mi rekoma, że ma dosyć. Że ponownie chce
wycofać się z projektu.
Jeszcze długo
dyskutuję z inżynierem i kierownikiem. Nie rozumiem tego, co właśnie się
wydarzyło. Dla mnie to już chyba też zbyt wiele. Za dużo stresu w ciągu kilku
dni. Ponoszą mnie emocje.
-Jak chcą, mogą
się pakować i wracać do domu. Szkoła w ogóle nie stanie.
W naszej chatce,
gdy myślę o wszystkim, łzy cisną mi się do oczu. Tak wiele pracy, tak wiele
wysiłku i tak wiele czasu - to wszystko ma pójść na marne? Jak to się dzieje,
że nie mamy siły przebicia? Wiem, że nie zmienimy mentalności Nepalczyków.
Kocham tych ludzi całym sercem - są wspaniali, dobroduszni, sympatyczni,
pomocni i uśmiechnięci. Jednak gdy trzeba z nimi załatwiać poważne tematy,
takie jak budowa szkoły, wszystko przeciąga się w nieskończoność, nikt nie
pracuje sukcesywnie i nikt nie dotrzymuje słowa. Albo więc udźwigniemy poziom
stresu, będziemy nieustannie rozwiązywać problemy i dostosujemy się do sposobu
pracy tego społeczeństwa, albo pomachamy białą flaga i projekt budowy szkoły,
której nie potrafiliśmy dokończyć, stanie się naszą największą porażką.
Po dwóch
godzinach odwiedza nas kilkunastoosobowa delegacja z wioski. Na czele z
inżynierem i kierownikiem, który po długich rozmowach stwierdził, że jest
jednak w stanie pracować za ustaloną cenę. Już dzisiaj wie jednak, że nie
wywiąże się z obietnicy, którą nam złożył. Do naszego wyjazdu nie jest w stanie
ukończyć całych fundamentów z podwójnymi wiązaniami. Proponuje, iż pracę wykona
jedynie do pierwszego wiązania. Zdajemy sobie z Maciejem sprawę, iż zostawianie
sterczących, metalowych filarów w takim stanie jest niebezpieczne, szczególnie,
że po placu kręcą się dzieciaki. Dam sobie uciąć rękę, że będą się po nich
wspinać. Nie za bardzo podoba nam się więc ten pomysł. Kierownik proponuje
zatem kolejne rozwiązanie. Pracownicy wykonają fundamenty z podwójnymi
wiązaniami, jednak na połowie długości budynku. Z Maciejem dochodzimy do
wniosku, że musimy to wszystko na spokojnie przemyśleć, ponieważ nie takie były
nasze ustalenia.
Początkowo
wydaje się nam, że to dobre rozwiązanie. Po długich rozmowach dochodzimy jednak
do wniosku, że niemal od samego początku nie jesteśmy zadowoleni z pracy ekipy
budowlanej. Kierownik jest niesłowny i nie dotrzymuje terminów, a do tego
codziennie zmienia zdanie - zarówno w sprawie wynagrodzenia, jak i pracy, którą
ma wykonać do naszego wyjazdu. Doskonale wiedział, na co się decyduje.
Uprzednio przyjechał do Bakrang, by obejrzeć teren budowy. Zapewniał nas, że
chce podjąć się tego zadania i jest w stanie ukończyć prace. Nikt z jego ekipy
nie jest jednak solidny - pracownicy więcej odpoczywają niż pracują. Nikt nie
kopie fundamentów, a przez tydzień przygotowanych zostało wyłącznie siedem
metalowych szkieletów do filarów. Obawiamy się, że nasza współpraca z firmą
budownalą będzie właśnie tak wyglądać przez cały okres budowy. My potrzebujemy
jednak kogoś, komu możemy zaufać. Wykonawca nie może zmieniać zdania, nie może
wymigiwać się od obowiązków, a my nie możemy każdego dnia się denerwować.
Maciej
następnego dnia jest wściekły na wykonawcę i mieszkańców wsi. Ma wrażenie, że
nie stoją po naszej stronie. Że w Nepalu z nikim nie da się współpracować.
Ewidentnie nie radzi sobie z emocjami i wszystkimi problemami. Nie odnajduje
się w nepalskiej kulturze i nie rozumie nepalskiej mentalności. Chce, aby
Nepalczycy odpowiadali jego europejskim standardom, a oni z europejskim
sposobem działania mają niewiele wspólego.
Maciej kolejny
raz stwierdza, że sobie nie radzi i chce wycofać się z projektu. Nie docierają
do niego żadne moje słowa. To już kolejny raz w ciągu ostatnich dni, kiedy
pakujemy wszystkie nasze rzeczy. To już kolejny raz, kiedy cała trzęsę się z
nerwów i łzy cisną mi się do oczu. Znów dochodzi do zebrania i znów wszyscy
namawiają nas, abyśmy zostali i kontynuowali pracę.
Gdy emocje
Macieja opadają, we dwójkę staramy się wypracować alternatywne rozwiązanie.
Ostatecznie rezygnujemy z usług firmy budowlanej. Nie chcemy współpracować z
kimś, kto już na początku nie wywiązuje się z obowiązków i w dodatku nas
oszukuje. Zastanawiamy się nad znalezieniem kolejnego wykonawcy. Sprowadzenie
nowej ekipy do Bakrang zajmnie jednak około tygodnia. Do naszego wyjazdu
zostanie wtedy zaledwie 15 dni - na miejscu budowy niewiele zatem da się już
zrobić. Pod naszą nieobecność nie zostawimy Nepalczykom pieniędzy - tutaj
niemal nikt się nie targuje i nie walczy o ceny. Mieszkańcy zaangażowani w
budowę nie zauważają nawet, że sortownia kamieni wysyła do nas traktor
wypełniony jedynie w 80 procentach i są w stanie zapłacić za całość. Tutaj
wszyscy godzą się na wszystko i nie rozwiązują sukcesywnie aktualnych
problemów. My musimy liczyć się z każdą złotówką i nie możemy do tego dopuścić.
Pogoda również
nam nie sprzyja.W Nepalu panują potężne upały - minimum 35 stopni w cieniu. To
bardzo utrudnia fizyczną pracę. Do tego raz bądź dwa razy dziennie pojawiają
się ulewy i burze, podczas których nie da się pracować, ani dowozić materiałów.
To już zapowiedź zbliżającego się monsunu.
Po wielu
rozterkach, dylematat i długich dyskusjach podejmujemy jedyną naszym zdaniem
słuszną i racjonalną decyzję. Wstrzymujemy prace budowlane do listopada 2016
roku. Wtedy też Maciej wróci tutaj ponownie, nawiąże współpracę z nowym
wykonawcą (oby solidnym i odpowiedzialnym) i wznowi budowę szkoły, której
ukończenie przesunie się na czerwiec 2017r. Nie takie były nasze plany, jednak
musimy zmierzyć się z nepalską rzeczywistością.
Maciej do tego
czasu ochłonie z emocji, a ja do Nepalu dolecę w styczniu przyszłego roku.
Wtedy też nie będzie tak silnej presji czasu, a pogoda będzie idealna na
budowę.
Zarówno
mieszkańcy wioski, jak i urzędnicy z Departamentu Edukacji w Gorkha przystają
na naszą propozycję i podkreślają, że z niecierpliwością będą czekać na nasz
powrót.
Cieszymy się z
wypracowanego rozwiązania. Moim zdaniem wycofanie się z projektu byłoby
najgorszą możliwą decyzją. Wiem o tym, że Maciej chce wybudować tę szkołę tak
samo jak i ja. Nieustannie to podkreśla. Ostatnie pół roku rozchwiało nas
jednak emocjonalnie. Nieustanna walka wykończyła nas nerwowo. Mimo wielu przeciwności
wciąż wierzymy, że szkoła w Bakrang stanie! Dzieciaki bardzo jej potrzebują.
W poniedziałek
(16.05.2016) porządkujemy wszystkie materiały budowlane w Bakrang, a we wtorek
udajemy się do Gorkha. Tutaj spędzamy tydzień i przygotowujemy kosztorys szkoły.
Ceny materiałów w Nepalu na naszą niekorzyść podrożały i w Polsce będziemy
musieli uzbierać więcej funduszy, aby ukończyć cały budynek.
W poniedziałek
(23.05.2016) docieramy do Kathmnadu, aby załatwić przedłużenie wizy dla
Macieja. Nie jest to oczywiście łatwe. Urzędnicy odsyłają nas z jednego
ministerstwa do drugiego. Udaje nam się pozyskać list rekomendacyjny z
Departamentu Edukacji w stolicy, jednak dokumenty utykają nastepnie w
Ministerstwie Edukacji. W najbliższych dniach powiniśmy jednak otrzymać
odpowiedź.
Wyobraźcie
sobie, że pręty metalowe 20mm zamówiliśmy prawie dwa tygodnie temu. Ich
sprowadzenie miało zająć 5 dni, jednak wciąż ich nie ma i nie wiadomo kiedy
dotrą! Czas w Nepalu nie gra żadnej roli i nikogo to nie dziwi. Gdyby ekipa
budowlana dalej była w Bakrang - ludzie nie mieliby przy czym pracować. Bo jak
wybudować szkołę bez prętów? Wstrzymanie projektu w obliczu tych wszystkich
problemów okazało się naprawdę słuszną decyzją.
Co przyniosą
kolejne dni i miesiące? Co wydarzy się w listopadzie? Jakie problemy tym razem
napotkamy? Tego nie wie nikt. Dla nas samych to jedna wielka niewiadoma. Mamy
nadzieję, że w końcu zobaczymy jakieś efekty. Nie wiemy już jednak komu ufać i
czego się spodziewać. Za każdym razem, gdy opanowujemy jeden problem, pojawia
się kolejny. Każdego wieczora kładziemy się spać myśląc - ugasiliśmy pożar,
teraz będzie już tylko lepiej. Następnego ranka jednak znów coś się pali, a
nasze ciała ponownie trzęsą się z nerwów. Jedno jest pewne - w Nepalu nigdy nic
nie toczy się tak, jak tego oczekujemy. Nie jest łatwo. I łatwo raczej nie
będzie.
Szkoła miała być
gotowa do użytku już za miesiąc - w czerwcu 2016r. Taki był plan. Na pozwolenie
czekaliśmy jednak prawie pół roku i ostatecznie zabrakło nam czasu na efektywną
budowę. Od samego początku kłody sypały się pod nasze nogi. A my wciąż
podskakiwaliśmy w górę. Wciąż omijaliśmy przeszkody jedna za drugą. I wciąż się
nie poddajemy! Na sto procent wznowimy budowę w listopadzie, zaraz po monsunie.
I jeśli będzie trzeba - z nową energią przeskoczymy nad kolejnymi kłodami.
Wyczerpani,
zmęczeni, na skraju załamania - wciąż jednak walczymy. Wciąż chcemy dać
dzieciom szkołę, wciąż chcemy urzeczywistnić nasz wspólny sen.
Pozdrawiamy Was
serdecznie z Nepalu. Wyślijcie do nas odrobinę siły :)
Ps. Kochana Mamo! Wszystkiego najlepszego z okazji Twojego święta!
Na pewno się uda!!! Jak nie w tym życiu mieszkańców wioski, to w następnym! Dla nich czas nie płynie liniowo, ale zatacza kręgi.. Może to największa lekcja filozofii...
OdpowiedzUsuńA teraz już szybko wracajcie do domu NA ZASŁUŻONY ODPOCZYNEK!!!
Uściski! - iwona