Szpital, hinduski ślub i... coraz bliżej zgody!
Nowy Rok w Nepalu nie rozpoczął się
szczęśliwie. W czwartek (14.04.2016) na nowo powróciły moje problemy żołądkowe,
którym towarzyszył uporczywy kaszel i katar. Wszystko byłoby znośne, gdyby nie
przeszywający ból brzucha, który przyparł mnie do podłogi i nie pozwolił się z
niej ruszyć. Nepal chce mnie wykończyć - pomyślałam wtedy żartobliwie. Żal
ściskał moje serce, ponieważ właśnie tego dnia mieliśmy wybrać się na jeden z
dużych festiwali, który odbywał się na samym Bahghtaphurze, a więc naszym
ulubionym miejscu w Dolinie Kathmandu. Musieliśmy niestety zmienić nasze plany.
Podczas gdy ja regenerowałam siły w domu,
Maciej, aby nie marnować czasu, wybrał się na szczególne zakupy. W samym sercu
miasta - na zabytkowym Durbar Square - przez kilka godzin wybierał przedmioty,
które przywieziemy do Polski na czerwcową licytację. Tuż po zmierzchu Maciej
przytargał do domu cały plecak pieknych łupów - ozdobne pasy, maski i korale. A
to wszystko w tradycyjnym stylu nepalskim.
Piątek to niespodziewana "powtórka z
rozrywki". Kłopoty żołądkowe nie dają za wygraną. Ból brzucha ponownie nie
pozwala mi wyjść z domu. Tymczasem Maciej - prawdziwy mistrz targowania -
ponownie wyrusza na zakupy i ponownie wraca do domu z pięknymi przedmiotami.
Tym razem z plecaka wyciąga rzeźby i szkatułki. Oto przykładowe cuda, które
będzie można wylicytować.
Mając potrzebę uczynienia czegoś dobrego,
postanowiłam sfinansować przedmioty, które wystawimy na licytacji. Mam
nadzieję, że wszystkim gościom przypadną do gustu i mój skromny wkład finansowy
zostanie cudownie pomnożony. Przypomnijmy raz jeszcze, że fundusze zebrane
podczas licytacji zostną przekazane na budowę szkoły w naszej wiosce, a więc
Bakrang-6.
W sobotę czuję się już lepiej, choć wciąż
do okazu zdrowia mi daleko. Brzuch trochę jeszcze pobolewa, za to kaszel nie
daje spokojnie funkcjonować. Tego dnia w końcu wychodzę z domu. Udaje nam się
spotkać z naszym znajomym podróżnikiem Jerzym Kostrzewą. Macieja martwią moje
nieustanne problemy żołądkowe i obawia się, że mogłam złapać jedną z chorób
tropikalnych. Razem z Jerzym suszą mi głowę i przekonują, że muszę zgłosić się
do szpitala na badania.
Ostatecznie ulegam i w niedzielę
(17.04.2016) udajemy się do szpitala. Najpierw trafiamy do placówki rządowej.
Na Emergency nikt nie zwraca na mnie uwagi i nikt mnie nie słucha. Wszędzie
jest tłoczno i ciasno. W końcu udaje mi się porozmawiać z lekarzem... na
korytarzu. Tam zagląda mi w gardło i sprawdza puls. Zleca zrobienie
podstawowych badań, ale pomija krew. Upominam się zatem o badanie krwi. W końcu
za wszystko płacę ja! Lekarz powtarza jednak uparcie, że badania krwi nie
zleci. Proszę jeszcze dwa razy i ostatecznie wychodzimy ze szpitala. Zdziwieni
i zszokowani. Lekarze nie chcą wykonać odpłatnego badania? Istne szaleństwo.
Dzwonimy do znajomego, który poleca nam
szpital prywatny. Docieramy na Emergency i niemal natychmiastowo zostaję
położona na jednym z łóżek. Jest tu czysto, a sprzęt wydaje się być nowoczesny.
Jednocześnie bada mnie dwóch lekarzy i trzy pielęgniarki. Jedna z nich zakłada
mi wenflon, pobiera krew i dożylnie podaje bliżej niezidentyfikowany wtedy
jeszcze medykament, druga sprawdza tętno i ciśnienie. W międzyczasie lekarze
osłuchują klatkę piersiową i badają brzuch. Znów jesteśmy w szoku, tym razem
bardzo pozytywnym! Lekarze dodatkowo zlecają prześwietlenie płuc. W szpitalu
spędzamy ponad trzy godziny. Na szczęście żadnej choroby tropikalnej nie mam!
Lekarze wypisali receptę na leki i skierowali nas do kasy. Zapłaciliśmy ok. 8
000 rupii, a więc ok. 320zł. W porównaniu do zarobków Neplczyków tutejsze
szpitale są okropnie drogie! Po trzech dniach mam wrócić do szpitala, aby
odebrać szczegółowe wyniki. Warto dodać, że lekarze przepisali mi syrop na
suchy kaszel chociaż suchego kaszlu nie mam. Ale to tylko drobny szczegół :)
Poniedziałek i wtorek upływa nam na
załatwianiu spraw formalnych. Sporządzamy pisma, fotografujemy przedmioty na
licytację i kontaktujemy się z wszystkimi mediami, aby opowiedzieć o
warsztatach artystycznych przeprowadzonych przez naszych znajomych w poprzednim
tygodniu. W końcu wybieramy też kolor farby nawierzchniowej, którą pomalujemy
schody i bramę wejściową w domu Pana Rama. Wszystko będzie miało od teraz
piękny niebieski odcień :)
We wtorek otrzymujemy informację z
Department of Urban Development and Building Construction - tamtejszy inżyniem
ma uwagi do naszej analizy strukturalnej. Kontaktujemy się zatem z naszym
inżynierem, który ponownie otrzymuje projekt i w ciągu dwóch dni ma wprowadzić
poprawki stosując się do uwag DUDBC. Oczekiwanie na zgodę nieustannie się
przedłuża...
Ja wciąż nie czuję się najlepiej, jestem
osłabiona i duszę się przez uporczywy kaszel. W środę (20.04.2016) po południu
udajemy się na tradycyjny hinduski ślub, na który zostaliśmy zaproszeni
poprzedniego dnia. Bardzo różni się on od ślubu polskiego. Najdłuższą jego
część wypełniają rytuały religijne, które w tym przypadku trwały ponad trzy
godziny. Rytuały te odbywają się tuż przy sali bankietowej, nieopodal
specjalnie przygotowanego ołtarzyku. Państwo młodzi, w odświętnych strojach,
zasiadają na niemalże królewskich fotelach. Nad ich głowami czytane sa słowa ze
świętej księgi, po czym wszyscy uczestnicy zaślubin przystepują do rytualnego
"namaszczania" pary młodej. Członkowie najbliższej rodziny najpierw
obmywają wodą dłonie, a później stopy pary młodej. Następnie naznaczają na ich
czołach tikkę przygotowaną z ryżu i czerwonego barwnika. Kolejno na głowach
nowożeńców składa się płatki kwiatów, a na sam koniec należy wręczyć prezenty,
a więc pieniądze w kopertach (osobno dla pana młodego i pani młodej) oraz
pokłonić się nisko do ich stóp. Dalsi członkowie rodziny i znajomi mogą
ograniczyć się jedynie do zaznaczenia tikki, złożenia na głowach płatków
kwiatów i wręczenia prezentów.
Zaślubiny zakańcza osobny rytuał
religijny. Para młoda trzyma dłonie blisko siebie - pan młody od spodu, pani
młoda od góry. Ojciec pani młodej nad ich dłońmi trzyma muszlę, przez którą
mama pani młodej leje wodę prosto na dłonie nowożeńców. Rytuałowi towarzyszą
oczywiście modlitwy. Ojciec pani młodej chwyta także swoją córkę za kciuk i
oficjalnie przekazuje go panu młodemu - tym samym ostatecznie deklaruje, iż
jest gotowy oddać mu swoją córkę za żonę.
Po zakończeniu rytuałów modlitewnych
goście udają się do sali bankietowej, gdzie czeka na nich jedzenie w postaci
stołu szwedzkiego. W misach znajduje się tradycyjnie ryż, dal, różne rodzaje
curry oraz roti. Goście zasiadają w dowolnych miejscach. Od tej pory raczej
nikt nie zwraca uwagi na nowożeńców. Szczególnie zaskoczyła nas sytucja, kiedy
para młoda nie miała miejsca, by usiąść na sali bankietowej.
Ceremonia religijna wraz z bankietem
trwają stosunkowo krótko. Ślub, w którym uczestniczyliśmy rozpoczął się o
godzinie 12:00 a zakończył o 17:00. Podczas zabawy nie pije się alkoholu i
stosunkowo rzadko się tańczy. Co ciekawe, podczas całej ceremoni pani młoda
wyglądała na bardzo smutną. Prawdopodobnie nie tylko wyglądała, ale również
była smutna. Jak udało nam się dowiedzieć, ślub w kulturze azjatyckiej to dla
kobiety oraz jej rodziny poniekąd przygnębiający moment - opuszcza ona bowiem
dom, w którym się wychowała i od tego momentu rozpoczyna życia u boku rodziny
męża. Przed ślubem, w rodzinnej miejscowości kobiety, bardzo często
przygotowywane jest tak zwane "pożegnanie panny młodej" -
wielokrotnie leją się na nim potoki łez i słychać ogólny lament.
Z zaślubin wraz z Maciejem wychodzimy
dwie godziny wcześniej i zgodnie z zaleceniami lekarzy z Emergency wracamy do
szpitala. Odbieramy wyniki, płacimy 2 500 rupii za wizytę u lekarza rodzinnego,
który z wynikami ma się zapoznać i udajemy się do jego gabinetu. Spotykamy go
już na korytarzu, opowiadam o problemie i pokazuję wyniki. Lekarz słyszy, że
mam kaszel, bierze do ręki prześwietlenie płuc i mówi, że się na tym nie zna! I
że powinniśmy iść do innego lekarza. Pytamy czy to żart, a on się po prostu
śmieje. W kasie zwracają nam pieniądze za wizytę i upraszamy się o spotkanie z
dyrektorem szpitala. Nawet w tak porządnym miejscu zdarzają się absurdy.
Dyrektor szpitala jest na zebraniu.
Spotyka się z nami za to managerka. Jest widocznie przejęta sytuacją i
przeprasza za całe zajście. Ostatecznie zaleca wizytę u pulmunologa, ponieważ
pozostałe wyniki, prócz obniżonego poziomu hemoglobiny, nie są niepokojące.
Problem jest za to z płucami.
W czwartek (21.04.2016) wracamy zatem do
szpitala. Okazuje się, że pulmonolog studiował medycynę na Ukrainie i
wielokrotnie odwiedzał Polskę. Uważnie ogląda prześwietlenie płuc i długo mnie
bada. Na prawym płucu faktycznie są widoczne zmiany - stąd mój nieustający
kaszel. Nie obejdzie się bez antybiotyku.
Jestem w Nepalu 5 miesięcy, a to już
trzeci raz, kiedy leczę się antybiotykiem. Niewiarygodne! Ostatnio w Polsce
prawie nie chorowałam, nie pamiętam nawet kiedy brałam antybiotyk. Może jakieś
dwa lata temu? Klimat w Nepalu ewidentnie mi nie sprzyja, a mój organizm
uparcie nie chce się do niego przyzwyczaić. Podczs gdy Maciej jest zdrów jak
ryba, ja nieustannie choruję. Nie poddam się jednak tak łatwo! Jestem przecież
już prawie na wpół Nepalką :)
W czwartek otrzymujemy także informację,
iż nasz inżynier strukturalny poprawił projekt. Ja zasiadam zatem do pracy przy
komputerze, a Maciej pędzi odebrać dokumenty od inżyniera, aby czym prędzej
dostarczyć je ponownie do DUDBC. Tam, po wielu usilnych prośbach, urzędnicy
zgadzają się wstępnie przejrzeć projekt jeszcze przy Macieju. Niestety znajdują
trzy drobne błędy. Pojawia się pytanie - czy to urzędnicy ich wcześniej nie
znaleźli czy też inżynier zapomniał je poprawić?
Maciej wraca do biura inżyniera, który
ręcznie dopisuje bądź skreśla kilka oznakowań i stawia swój podpis (urzednicy
wyrazili na to zgodę). Maciej ponownie biegnie do DUDBC i przekazuje gotowy
projekt. Teraz na pewno wszystko jest już idealnie! -A gdzie są trzy kopie
projektu?- zapytał urzędnik. O ironio losu! W Departamencie wszyscy na szczęście
byli na tyle mili, iż pozwolili dostarczyć pozostałe dwie kopie następnego
dnia. Obiecali też, że gdy je już dostarczymy, wystawią nam list potwierdzający
poprawność, który możemy zanieść do Departamentu Edukacji, skąd powinniśmy
otrzymać ostateczną zgodę!
Trzymajcie kciuki! Być może to już
ostatnie kroki na drodze do uzyskania pozwolenia :)
Komentarze
Publikowanie komentarza