Z Romanem podróże małe i duże
W niedziele (10.01.2016) zafundowaliśmy
Romkowi pierwsze niezapomniane wrażenia, a więc kolację w nepalskiej
reastauracji. Romek spróbował wegatariańskich Momo i kawy, która w Nepalu
zazwyczaj smakiem kawy nie przypomina. Restauracje i przydrożne bary nie należą
tutaj do najczystszych. Sanepid prawdopodobnie zakończyłby swoją działalność,
gdyby zobaczył, co się w nepalskiej kuchni dzieje. Romek, obawiający się
choroby żołądkowej, był wyraźnie zaskoczony miejscami, w których spożywamy
posiłki. Mimo lekkich oporów przetrwał jednak pierwszą próbę i, jak się później
okazało, zakochał się w smaku nepalskich Momo :)
Ciąg dlaszy niespodzianek nastapił zaraz
po przybyciu do domu Pana Rama. Brak prądu, gazu, wody, zepsuta toaleta i 12
stopni w pokoju. W takich warunkach żyjemy w Katmandu. Luksusów nie będzie.
Romek jednak nie narzekał.
W poniedziałek (11.01.2016) rozpoczęliśmy
pierwsze zwiedzanie Katmandu. Pokazaliśmy Romkowi dwie główne świątynie i Thamel
- turystyczną dzielnicę stolicy. Właśnie tego dnia pojawił się również pomysł
wyjazdu do Jomsom, a następnie Mutkinath, aby z bliska zobaczyć potężne
Himalaje.
We wtorek z rana ruszamy do Gorkha.
Oprócz naszych bagaży musieliśmy przetransportować także kolejną taczkę -
poprzednia po trzech dniach użytkowania całkowicie się zepsuła. Dodajmy, że
miała być to taczka najwyższej jakości. Niestety jakość nepalskich produktów
pozostawia wiele do życzenia, wszystko psuje się w mgnieniu oka. Właścicielka sklepu
ze sprzętem przygotowała dla nas do odbioru nową taczkę, gdyż sama nie mogła
pojawić się z rana na miejscu. Nepal nie byłby jednak Nepalem, gdyby
nieustannie nie czekały na nas nieprzyjemne niespodzianki. Nowa taczka okazała
się być także zepsuta. Koło nie nadawało się do użytku. Nie pomogło
wydzwanianie do właścicielki sklepu, nie pomogły krzyki i kłótnie. Nie mogliśmy
niestety marnować więcej czasu. Zdenerwowani zabraliśmy taczkę i ruszyliśmy w
drogę. Roman bardzo szybko mógł zaobserwować, jak wygląda funkcjonowanie w
Nepalu oraz z jakimi problemami musimy walczyć próbując wybudować szkołę. Tutaj
niestety nic nie jest łatwe.
W związku z tym, że razem z Maciejem w
Nepalu podróżujemy tylko i wyłącznie lokalnymi środkami transportu, również
podczas wizyty Romka przemieszczaliśmy się w ten sposób. Romek jest jednak
bardzo wysoki, a nepalskie autobusu są niezwykle małe i wąskie. Romek przeżył z
nami niejedną niezapomnianą podróż - nie mając miejsca na głowę i nogi. Bywało
wesoło :)
W Gorkha bezskutecznie próbowaliśmy
naprawić koło od taczki. W jednym z zakładów udało się zreperować je tylko
tymczasowo, tak, abyśmy mogli dowieźć taczkę do Bakrang-6. W Gorkha odebraliśmy
także rurę od naszej kozy, którą Maciej postanowił z jednej strony skrócić, a z
drugiej wydłużyć, z najdzieją, że dzięki temu do naszego pokoju będzie dostawać
się mniej dymu. Z Gorkha ruszyliśmy do
Harrego, u którego zostawiliśmy część naszych rzeczy, po czym późnym
popołudniem ruszyliśmy z taczką, rurą i bagażami do Bakrang-6. Chcieliśmy, aby
Romek koniecznie poznał mieszkańców naszej wioski oraz dzieci i nauczycieli ze
szkoły! Przylatując do Nepalu Romek nie spodziewał się, że przyjdzie mu pchać
ciężką taczkę 4 kilometry pod górę. W dodatku po ciemku, w środku dżungli.
Takich atrakcji na wyjeździe można doświadczyć tylko z Sylwią i Maciejem :)
Było ciężko, ale ostatecznie daliśmy radę. Nie obyło się jednak bez pomocy
Prakasha, który na swoim motorze przyjechał, aby zabrać nasze ciężkie plecaki.
Dzięki temu było nam dużo lżej.
W środę (13.01.2015) Romek poznał bliżej
mieszkańców i dzieci ze szkoły. Uważnie obejrzał też wykopane przez nas
fundamenty i zobaczył, jak w Bakrang-6 żyją ludzie. Tego dnia mieszkańcy wraz z uczniami obchodzili 55 rocznice
powstania szkoły. W miejscu, w którym znajdują się obecnie tymczasowe klasy
lekcyjne odbyła się wielka uroczystość, a my byliśmy jej specjalnymi gośćmi.
Zostaliśmy obdarowani tradycyjnymi szalikami, a nasze nazwiska figurowały na
liście ważnych osób, na której musieliśmy złożyć swoje podpisy. Dzieci ze
szkoły śpiewały i tańczyły prezentując tradycyjną kulturę. Romek był wzruszony.
Jak nam później powiedział - to był jego ulubiony dzień w Nepalu! Bardzo się
cieszymy!
Wieczorem w miłej atmosferze spotkaliśmy
się jeszcze z Prakashem i jego rodziną, a następnego dnia wyruszylismy do
Pokhary, która stała się punktem wypadowym naszej wycieczki do stóp Himalajów.
Podróż oczywiście zajęła nam niemal cały dzień. Po przyjeździe zaprowadziliśmy
Romka do naszej ulubionej restauracji w mieście, by posmakował pysznych
nepalskich Naanów. Znaleźliśmy nocleg i rozpoczęliśmy planowanie naszej
wyprawy.
Piątek spędziliśmy jeszcze w Pokharze.
Załatwiliśmy pozwolenie na wjazd do Jomsom, po czym ja z Romkiem wspinaliśmy
się do Stupy Pokoju i podziwialiśmy pobliski wodospad, a Maciej w tym czasie
robił zakupy. Do Jomsom chcieliśmy zabrać ze sobą wiele artykułów spożywczych,
tak, aby nie jadać wszystkich posiłków w lokalnych restauracjach bądź hotelach,
gdyż na miejsu jest stosunkowo drogo. Potrzebowaliśmy też wysokowatościowych przekąsek,
gdyż planowaliśmy wspinać się w górę - tak wysoko, jak tylko damy radę. Maciej
ma w tej kwestii ogromne doświadczenie. Dla mnie i dla Romka są to natomiast
pierwsze tak duże wysokości, które pokonujemy. Umieraliśmy z ciekawości, jak
będziemy się czuć po przekroczeniu 3000m n.p.m.
W sobotę (16.01.2016) budzik wytrącił nas
ze snu o 5:00 rano. O 7:00 czekaliśmy już na autobus do Jomsom. Od kilku dni w
Nepalu pogoda jest bardzo kapryśna. Słońce chowa się za chmurami i pojawiają
się gęste mgły. Romkowi nie udało się przez to zobaczyć Himalajów ani z
perspektywy Bakrang-6, ani z Pokhary. Razem z Maciejem byliśmy przez to lekko
zdenerwowani - przylecieć do Nepalu i nie zobaczyć Himalajów? Skandal.
Obawialiśmy się również brzydkiej pogody w Jomsom. Jeśli tam nie pokażą się nam
Himalaje, to gdzie?
Gdy wsiadaliśmy do autobusu przywitalo
nas jednak piękne słońce, a mgły zaczęły się rozstępować. Po piętnastu minutach
podróży, jeszcze w Pokharze, naszym oczom ukazały się piękne góry. Szczęście
się do nas uśmiechnęło! Wszystko wskazywało na to, że czeka nas wspaniała
przygoda.
Droga do Jomsom jest szczególna - brak
asfaltu, wąskie przejazdy, miliony dziur i wybojów, a do tego gigantyczne
skarpy i przepaście. Życie pasażerów spoczywa w rękach kierowcy. Mniej więcej w
płowie drogi, a więc po 6 godzinach jazdy, ciężko było nam już usiedzieć na
miejscach. Wtedy też kierowca wjechał w jedną z wielkich dziur i autobus po
prostu się zepsuł. Ile potrwa jego naprawianie? Którz to może wiedzieć. Czy w
ogóle dotrzemy dzisiaj na miejsce? Trudno przewidzieć. Aby nie marnować czasu
wraz z innymi pasażerami poszliśmy podziwiać pobliski wodospad. Ku naszemu
zdziwieniu naprawa autobusu trwała zaledwie godzinę, dzięki czemu sprawnie
mogliśmy kontynuować naszą podróż.
Po dwóch kolejnych godzinach jazdy bardzo
zbliżyliśmy się do pasma Himalajów. Co kawałek, jakby specjalnie dla nas,
wyłaniały się kolejne szczyty, które słońce oświetlało swoimi promieniami.
Miałam nieodparte wrażenie, że gdy tylko mocno wyciągnę rękę, że gdy tylko wychylę
się z autobusu - jestem w stanie dotknąć każdą z tych gór. Byłam wzruszona.
Nigdy w swoim życiu nie widziałam czegoś piękniejszego. Podziwiałam siłę i
potęge Himalajów. Czułam wobec nich swoją słabość. Słońce zaczęło zachodzić, a
Himalaje rozpoczęły swój spektakl, mieniąc się tysiącem kolorów. Najpierw
okryły się złotą szatą, która przy dłuższym wpatrywaniu się raziła widza w
oczy. Następnie złoto zaczęło powoli zmieniać się w pomarańcz, po czym góry
przybrały barwę czerwieni. Gdy słońce zaszło, zapadła ciemność. Ale Himalaje
wciąż się nie poddawały. Prezentowały swą potęgę nawet po zmierzchu, tak, jakby
w ogóle nie chciały pójść spać. Lekko odbijały światło książyca i gwiazd. A my
wciąż jechaliśmy autobusem i wciąż podziwialiśmy ich piękno. Gdy dojechaliśmy
do Jomsom (2700m n.p.m.) góry znikneły w ciemnościach. Zastanawiałam się wtedy,
czy to wszystko działo się naprawdę? Czy tak wielkie piękno może rzeczywiście
istnieć, czy tylko je sobie wyśniłam?
Cała podróż do Jomsom zajęła nam 12
godzin. Na miejscu było znacznie zimniej niż w Katmandu. Szybko znaleźliśmy
nocleg i planowaliśmy, jak spędzimy kolejne dni. W pokoju mieliśmy 7-9 stopni
Celcjusza, w zależności od pory dnia i nocy. Czułam się zmarźnięta, ale dla
widoków byłam w stanie przetrwać wszystko.
W niedzielę (17.01.2016) wstaliśmy skoro
świt, by oglądać wschód słońca. Z tarasu naszego hotelu wpatrywaliśmy się w
potężną górę Himalajów. A jednak mi się nie wydawało, a jednak nie śniłam.
Himalaje wciąż tutaj są, stoją przede mną i prezentują swoją potęgę z całą
okazałością. Wraz ze wschodem słońca na nowo rozpoczynają spektakl.
Po śniadaniu wybraliśmy się na trekking
po Jomsom, które na każdym kroku zachwycało oczy pięknem. Ani zdjęcia ani
opowieści nie oddadzą prawdziwego piękna tego miejsca. Nasza wycieczka zajęła
nam niemal cały dzień. Przeszliśmy około 15 kilometrów i dotarliśmy na wysokość
3500m n.p.m. Tutaj poczuliśmy z Romkiem, jak ciężko oddycha się przy większym
wysiłku. Poza tym czuliśmy się jednak bardzo dobrze, nie mieliśmy żadnych
objawów choroby wysokościowej. Wiedzieliśmy, że w kolejnych dniach chcemy wejść
jeszcze wyżej!
W poniedziałek złapaliśmy autobus do
kolejnej miejscowości górskiej - Mukinath (3700m n.p.m.). Po ulokowaniu swoich
rzeczy wybraliśmy się na długi spacer, by odkrywać piękno tego miejsca.
Odwiedziliśmy najwyżej położoną świątynię w Nepalu i spacerowaliśmy po okolicy.
Pogoda wciąż była piękna, słońce prezentowało wszystkie góry i szczyty, którymi
cieszyliśmy oczy. Mimo słońca było jednak bardzo zimno. W naszym pokoju termometr
wskazywał 0 stopni Celcjusza, w nocy nawet kilka stopni na minusie.
Funkcjonowanie w takich teperaturach było dla mnie bardzo ciężkie, wiem jednak,
że mimo wszystko potrafię to przetrwać. W trakcie wyjazdu dopadł mnie
oczywiście potężny katar, który uprzykrzał mi wszystkie trekkingi. Walczyłam
jednak z katarem i postanowiłam się nie poddawać. Chciałam wejść najwyżej, jak
tylko będę mogła.
We wtorek (19.01.2015) nastąpiło
załamanie pogody. Zachmurzone niebo nie zapowiadało rozpogodzenia. W Mukinath
mieliśmy spędzić trzy dni, jednak pogoda zmusiła nas do zmiany planów. Zapadła
szybka decyzja - zdobywamy dzisiaj szczyt! Po śniadaniu ruszyliśmy w drogę,
pokonując kolejne wysokości. Ku naszemu zaskoczeniu zaczął pruszyć śnieg. Im
byliśmy wyżej, tym robiło się bardziej biało. Gdy dotarliśmy do "Tea
House" na 4200m n.p.m postanowiliśmy zrobić krótką przerwę na ciepłą
herbatę i tabliczkę czekolady. Po odpoczynku szybko zorientowaliśmy się, że
wszystko dookoła pokryte jest białym puchem śniegu, który padał coraz mocniej.
Niestety musieliśmy się wycofać. Pogoda kolejny raz pokrzyżowała nasze plany.
Czuliśmy się naprawdę dobrze. Ja, mimo kataru i ciężkiego oddechu, byłam w
stanie iść dalej. Romek także nie odczuwał żadnych objawów choroby
wysokościowej. Gdyby nie pogoda, dotarlibyśmy jeszcze wyżej. Śnieg nie sprzyjał
jednak naszej wędrówce. Zdecydowaliśmy zatem, że wracamy do hotelu, pakujemy
rzeczy i na pieszo ruszamy do Jomsom. Dotarcie do hotelu nie było jednak takie
łatwe. Śnieg zasypał wszystkie drogi i ukrywał pod swoją powierzchnią spore
tafle lodu. Zaliczyliśmy kilka wywrotek i cali mokrzy wróciliśmy do hotelu. To
była dobra decyzja - w porę się wycofaliśmy. Teraz możemy się pochwalić - razem
z Romkiem osiągnęliśmy nasze pierwsze 4200m n.p.m.! I mamy ochotę na więcej :)
Pierwsze 11 kilometrów do Jomsom
pokonaliśmy na pieszo. Gdy zapadł zmrok udało nam się zatrzymać akurat
przejeżdżający samochód i kolejne 10 kilometrów pokonaliśmy na pace. W Mukinath
bardzo przemarźliśmy. Po powrocie do Jomsom, mając 9 stopni w pokoju, wydawało
nam się przez to, że jest niezwykle gorąco :)
W środę z samego rana zaplanowaliśmy
powrót do Pokhary. Ze względu na brak bezpośredniego autobusu musieliśmy
pokonać trzy przesiadki i po 11 godzinach jazdy dotarliśmy na miejsce.
Zmarźnięci i zmęczeni. Ze względu na nieustanne podskakiwanie w rozklekotanych
autobusach nasze błędniki odmawiały posłuszeństwa i potykaliśmy się o własne
nogi. Najwyższa pora, żeby odpocząć.
W czwartek (21.01.2015) postanowiliśmy
udać się do Parku Narodowego w Chitwan. Jak nie trudno się domysleć, niemal
cały dzień spędziliśmy w podróży. Wieczorem zakwaterowaliśmy się w hotelu i
rozpoczęliśmy poszukiwania biura, z którym następnego dnia przemierzymy Park
Narodowy. Na szczęście udało nam się trafić na odpowiednich ludzi i w piątek z
samego rana, z dwoma nepalskimi przewodnikami, wkroczyliśmy do Parku. Najpierw
40 minutowa przeprawa przez rzekę, a później całodniowy marsz po dżungli.
Spacerując pokonaliśmy 20 kilometrów. Mieliśmy okazję z odległości 10 metrów
obserwować potężnego nosorożca, krokodyle, małpy oraz różne odmiany ptaktów,
saren i jeleni. Przez cały dzień liczyliśmy na to, że uda nam się zobaczyć
tygrysa i dzikie słonie, jednak nie mieliśmy tyle szczęścia. Udało nam się za
to prawdopodobnie usłyszeć ryczenie tygrysa, który buszował w krzakach,
zupełnie blisko nas. Tak przynajmniej twierdził nasz przewodnik :)
W sobotę przyszedł czas na powrót do
Katmandu. Wylot Romka do Polski zbliża się wielkimi krokami, a my w stolicy
mamy mu jeszcze kilka ciekawych miejsc do pokazania. Do celu dotarliśmy późnym
wieczorem, a w niedzielę (24.01.2016) rozpoczęliśmy zwiedzanie. Maciej w domu
zapoczątkował wielkie pranie, a my z Romkiem wybraliśmy się na zniszczony przez
trzęsienie ziemi Durbar Square. Po kilku godzinach spotkaliśmy się z Maciejem i
już razem ruszyliśmy na Patan, który zaskoczył nas pięknymi zabytkami. Część z
nich także runęła podczas trzęsienia i można oglądać jedynie ich zgliszcza,
jednak większość budowli na szczęście wciąż się jeszcze zachowała.
W poniedziałek czekał na nas bardzo
intensywny dzień. Pierwszym punktem wycieczki był Boudhanath, gdzie oglądaliśmy
zniszczoną buddyjską świątynię. Następnie udaliśmy się do Pashupatinath, gdzie
oprócz podziwiania świątyń byliśmy świadkami kremacji zwłok, które odbywają się
w tym miejscu niemal przez całą dobę. Dla mnie - osoby szczerze interesującej
się tanatologią - było to naprawdę niesamowite przeżycie. Miałam okazję
obserwować hinduistyczny obrządek pochówku i całą kulturę pogrzebu, zupełnie
odmienna od europejskiej.
Z Pashupatinath kilkoma autobusami
udaliśmy się do Nagarkot - miejsca, z którego przy dobrej pogodzie mieliśmy
zobaczyć piękną panoramę Himalajów, a w tym sam Everest. Po drodze złapał nas
ulewny deszcz i nic nie wskazywało na zmianę pogody. Do Nagarkot dotarliśmy,
ale pięknego widoku następnego dnia oczywiście nie było. Jedyne co widzieliśmy
to chmury, które skutecznie przysłaniały Himalaje.
Prosto z Nagarkot zjechaliśmy do
Bhaktapur, a więc dawnej stolicy Nepalu. To, co zobaczyliśmy przekroczyło nasze
wszystkie oczekiwania. Bhaktapur to piękne średniowieczne miasteczko - niestety
silnie dotknięte przez trzęsienie ziemi. By wszystko dokładnie zwiedzić należy
dysponować kilkoma godzinami. Jest tutaj spokojnie i cicho. Na każdym kroku
widać zawalone budynki. Te, które przetrwały, mają wiele pęknięć, bądź są
silnie powykrzywiane. Co kawałek można natrafić na piękne, zabytkowe budowle i
świątynie, wokół których toczy się zwykłe, spokojne i raczej ubogie życie.
Bhaktapur w moim odczuciu ma bardzo specyficzny klimat. Nigdzie w Nepalu nie
wiedziałam jeszcze tak wielu zniszczeń na tak małej przestrzeni. Zawalone
budynki i świątynie wręcz przytłaczają obserwatora. Wizyta w tym miejscu
wprawiła mnie w nastrój głębokiej zadumy. Bhaktapur jest bezapelacyjnie piękny,
mimo wielu zniszczeń. Na pewno z Maciejem jeszcze tutaj wrócimy. Jednym słowem
- byliśmy zachwyceni.
Środa to ostatni dzień przed wylotem
Romka. Nie możemy uwierzyć, jak czas szybko zleciał! Kiedy to się tak właściwie
stało? Środę spędzamy zatem na zakupach. Udajemy się na Thamel i pomagamy
Romkowi wybrać pamiątki i prezenty. Późnym popołudniem odwiedzamy naszą znajoma
Magdę - założycielkę Fundacji "Mała Polska w Nepalu" - z którą
nieustannie utrzymujemy kontakt. Wspólnie zjadamy kolację, przygotowujemy
pyszną sałatkę owocową i rozmawiamy do wieczora spędzając czas w miłej
atmosferze.
W środę dotarły do nas także bardzo
pozytywne informacje. Wszystko wskazuje na to, że Ministerstwa zaczęły powoli
wydawać zgody na budowy w Nepalu. Umawiamy się zatem na piątek z Prakashem, aby
udać się do Ministerstwa Edukacji i spróbować złożyć papiery. Mamy ogromną
nadzieję, że wszystko ułoży się
pozytywnie, bo perspektywa nieustannego czekania i walka z nepalskimi
zawiłościami zaczynają nas już męczyć i przytłaczać. Jesteśmy gotowi do
działania, przez wiele miesięcy pracowaliśmy w pocie czoła od rana do nocy, by
zebrać potrzebną sumę pieniędzy na budowę, a nie możemy doprosić się jednego,
niezbędnego dla nas dokumentu.
W czwartek (28.01.2016) robimy ostatnie
zakupy, Romek pakuje swoje rzeczy i jedziemy na lotnisko. Romek właśnie dzisiaj
wraca do Polski. To był naprawdę wspaniale spędzony czas w bardzo miłym
towarzystwie. Razem z Maciejem jesteśmy szczęśliwi, że mogliśmy gościć Romka.
Jesteśmy też szczęśliwi, że pobyt w Nepalu bardzo mu się podobał. Romek szybko
zaakceptował minimalistyczny sposób naszych podróży i nawet się w niego
wciągnął. Dzięki temu był blisko Nepalczyków i od podszewki poznał kulturę
nepalską. Będziemy tęsknić, Romku! :) Dziękujemy za wszystko!
W piątek z samego rana spotykamy się z
Prakashem, kompletujemy nasze dokumenty i udajemy się do odpowiednich urzędów.
Odwiedzamy Ministry of Eduction oraz Department of Education. W obu składamy
nasze dokumenty, jednak okazuje się, że wciąż wszystko stoi pod znakiem zapytania.
Ministerstwo Edukacji wydawało zgody na budowę szkół przez sześć miesięcy po
trzęsieniu ziemi. Wtedy wszystko było tylko formalnością. Niestety nasi
nepalscy przyjaciele nic o tym nie wiedzieli. Ponadto nie wywiązali się ze
złożonej nam w maju obietnicy. Do naszego przyjazdu wszystkie papiery i
formalności miały być już załatwione. Nikt w tym czasie nie zabrał się jednak
do pracy, nikt nie odwiedził odpowiednich urzędów. Nasza znajoma, która
spędziła w Nepalu pięć lat, ostrzegała nas. "Zobaczycie, to wspaniały
kraj, ale ciężko cokolwiek tam załatwić. Po kilku miesiącach będziecie wciąż w
tym samym miejscu" - mówiła, a my nie chcieliśmy wierzyć. Niestety miała
rację.
Obecnie wydawanie zgód przeszło w ręce
Ministerstwa Finansów, które wstrzymało procedury. Urzędnicy odbyli z nami
spotkanie i obiecali, że zrobią wszystko, co w ich mocy, abyśmy otrzymali
zgodę. Wszystko musi odbywać się jednak według odgórnych zasad. Ministerstwo
Edukacji zaakceptowało projekt naszej szkoły, który obecnie zostanie drogą
rządową przekazany do Ministerstwa Finansów. Ministerstwo Finansów rozpatrzy
naszą aplikację i wyda decyzję. Z informacji urzędowych wynika, iż wiele
organizacji pozarządowych jest obecnie w podobnej sytuacji do naszej. Czekanie
na decyzję Ministerstwa Finansów może potrwać od dwóch do kilku tygodni. Nasz
projekt jest bardzo dobry, urzędnikom z Ministerstwa Edukacji bardzo zależy na
jego realizacji, doskonale rozumieją naszą pozycję i nasze zdenerwowanie.
Wszyscy zdają sobie sprawę, że Nepal potrzebuje naszej pomocy. Rząd w tym kraju
jest jednak niewydolny i nie radzi sobie z wieloma problemami. Urzędnicy
twierdzą, że zgodę dostaniemy. Pozostaje tylko pytnie kiedy? Musimy niestety
czekać.
W tym czasie przygotowujemy się do
wyjazdu do Indii. Jak się okazało, w Nepalu, wedle tutejszego prawa, możemy
przebywać jedynie 5 miesięcy w trakcie roku kalendarzowego. Musimy zatem na
trzy tygodnie wyjechać z kraju, by nie przekroczyć okresu pięciu miesięcy i
według planu, jeszcze przed monsunem, wrócić do Polski 15 czerwca. W niedzielę
planujemy zatem przekroczymy granicę nepalsko-indyjską i najbliższe trzy
tygodnie spędzić w Indiach, czekając na pozwolenie z Ministerstwa. Tym samym
uda się nam także nie przekroczyć długości naszego legalnego pobytu w Nepalu.
Wierzymy, że w ciągu trzech tygodni wszystko uda się załatwić i zaraz po
powrocie, pełną parą, będziemy mogli ruszyć do pracy, budując szkołę w
Bakrang-6. Przecież wiatr nie może przez cały czas wiać nam w oczy! Jesteśmy
dobrej myśli i robimy co w naszej mocy.
Nieustanny brak dostępu do Internetu utrudnia nam przekazywanie najswiezszych informacji. Jestesmy juz w Iniach i doswiadczamy wielu wspanialych wrazen. Podajemy Wam nasz tymczasowy numer indyjski i zapraszamy do kontaktu: +91 8601658154 . Czekajcie na nowe wiesci. Pozdrawiamy Was serdecznie :)
Hej! Odpoczywajcie w Indiach!!! Łapcie słońce i ładujcie baterie!!! Namaste!
OdpowiedzUsuń:-)